Jak na tirowca Wiesław ma małą potrzebę manifestacji. Żadnych ledów, bajerów. Nawet atrapę rejestracji ze słowem WIESIEK ma małą. Wiesław nie manifestuje również nerwów. Od dwóch dni czeka na rozładunek przy browarze Efes. Jeszcze jeden dzień i będzie na remisie. Trzy dni w drodze do Turcji i trzy dni oczekiwania na rozładunek.
Inni kierowcy klną jak tirowcy. Strach CB włączyć. Strach pójść do nich na kawę. K… i k…. Guwenlik, czyli turecki dozorca, już się nauczył pomiędzy tymi k… nawigować. Takiej krótkiej nie trzeba się bać. Jest zaczepna, ale przyjacielska. Gorsza jest taka samotna, przeciągnięta. Z lekkim zaśpiewem na …wa. Jak się pojawia taka z wycharczanym rrr, to lepiej siedzieć w stróżówce i udawać, że cię nie ma. Bo i co taki guwenlik może, skoro to inni jemu rozkazy dają. Chociaż coś tam chyba może, bo chłopaki po dwóch dniach czekania zakręcili się ze szkłem koło jego budy i kolejność wjazdu nagle się zmieniła. Oj, nie spodobało się to innym kierowcom. Dużo tego charczącego rrr było słychać. Ale to już było poza Wiesławem, bo on po kolejności zajechał na rampę i wyładował polską puszkę na tureckie piwo. I tym samym otworzył sezon na cytrusy.
Pierwsze dojrzewają cytryny i mandarynki. A gonią je pomarańcze, które jeszcze nie łapią koloru, ale już wchodzą w kształt i wagę. I po te mandarynki, a może cytryny, trzeba było jechać. Z Istambułu pod Mersin. Z 10 st. C do 35. Z Europy do Azji.
Pod wulkanem
Azja to taka mniej umeblowana Europa. Jest coraz mniej drzew. Coraz mniej domów. Później coraz mniej kolorów. Nawet niebo się dostosowuje, bo i chmur jest coraz mniej.
Jedziemy. I to ile fabryka dała, a przepisy nie zabraniają, bo na pusto.