Był taki moment, gdy Czesław Burek, wójt gminy Lubomia, w której położone są Nieboczowy (prawy brzeg Odry, na południowy wschód od Raciborza), poczuł satysfakcję. To była nagroda za wykrojenie z terenu gminy obszaru dla nowej wsi – co oznaczało ostateczne przypieczętowanie operacji „przesiedlenie Nieboczów”. To wokół niej kręciły się cztery kadencje jego urzędowania.
To było 15 lat walki z przepisami, urzędniczym niedouczeniem oraz ludzką niechęcią i niedowierzaniem. Ale wójt, doktor nauk prawnych, wiedział, że ci, co dokonują rewolucji, zawsze cierpią, bo przecierają szlaki. Więc zaparł się i umiejętnym dialogiem, a trochę sposobem, doprowadził do pierwszego w historii Polski przesiedlenia 300-osobowej wsi wraz z 300-osobowym cmentarzem, dokonanego demokratycznie na drodze konsultacji społecznych i przez lokalny samorząd, a nie odgórnie przez państwo. I na który po raz pierwszy w historii Europy pieniądze płyną z Banku Światowego z samego Waszyngtonu, co wiąże się z regularnie składanymi gminie wizytami amerykańskiego Chińczyka.
Sprawy historyczno-matematyczne
Chociaż to wójt przez lata przekonywał ludzi, że warto iść na przesiedlenie, musi przyznać, że pomysł ten wcale nie jest jego. Pierwsze plany budowy w miejscu wsi Nieboczowy suchego zbiornika o powierzchni 2626 ha otoczonego wałami, który napełniać ma się wodą tylko w okresie powodzi, powstały jeszcze za Bismarcka pod koniec XIX w. Zawirowania wojenne w Europie wszystko jednak wstrzymały. Następnie pomysł przypadł do gustu Hitlerowi.
A potem o przesiedleniu wsi, istniejącej od ośmiu wieków, początkowo flisackiej osady, mówiło się już regularnie: im większa powódź i więcej pokrzywdzonych w regionie, tym mówiło się więcej, a przede wszystkim o zbiorniku, który według wyliczeń zdolny byłby zredukować powodziową falę od 2,2 m w Raciborzu po 60 cm we Wrocławiu, a nawet i co nieco dalej.