Drugie burzenie Drezna
Niemieckie miasto, które stało się kolebką ruchu antyislamskiego. I trochę się wstydzi
Skromny parterowy budynek z płaskim dachem przypomina prowizoryczny magazyn albo dom działkowicza. Marschnerstraße 2, Drezno. Kiedyś stały tu generatory prądu, od 2009 r. jest muzułmańskie Centrum Kulturalno-Edukacyjne im. Marwy Elsherbiny. Buty zostawiam w przedsionku, bo budynek służy też jako meczet. Jest wtorek, pora obiadowa, czas modlitwy. Tym razem przyszło tylko sześć osób. Ale w piątki gromadzi się tu nawet kilkuset wyznawców Allaha. – W ostatnich latach nasza wspólnota bardzo się powiększyła – mówi 47-letni Samy Ibrahim, rzecznik centrum. Dla niego to powód do dumy, dla niektórych – dowód postępującej islamizacji Niemiec.
Jesienią w Dreźnie narodziła się Pegida – ruch Patriotycznych Europejczyków przeciwko Islamizacji Zachodu. Jej znakiem firmowym stały się poniedziałkowe marsze ulicami Drezna, nazywane też spacerami. Na pierwszy, zwołany na 20 października, przyszło 350 osób. 5 stycznia demonstrowało już 18 tys., tydzień później, po zamachu na „Charlie Hebdo” – ponad 25 tys. Od Pegidy odcięli się już m.in. kanclerz Angela Merkel, arcybiskup Kolonii Rainer Maria Woelki czy Oliver Bierhoff, menedżer piłkarskiej reprezentacji Niemiec. Mimo to ruch szybko znalazł naśladowców w innych miastach, także za granicą. Często bardziej radykalnych. Nigdzie jednak protesty antyislamskie nie zgromadziły tylu uczestników co w stolicy graniczącej z Polską Saksonii.
Poniedziałkowe manifestacje jesienią 1989 r. przyczyniły się do upadku komunistycznego reżimu w NRD. „To my jesteśmy narodem!” – skandowały wówczas tłumy. Dziś to samo krzyczą zwolennicy Pegidy. Mówią, że nie chcą rewolucji, ale ich język oraz postulaty i tak są rewolucyjne w przewidywalnym dotąd świecie niemieckiej polityki.