Statystyczny dłużnik to mężczyzna. Gdy słyszy w słuchawce damski głos, na początku włączają się stereotypy: że będzie łatwiej, łagodniej. Próbuje kokietować i komplementować, w ostateczności brać na litość. Ale to nieprawda, że dziewczyny windykują miękko. – Nigdy nie używamy zdrobnień. Facet jest winien pieniądze, a nie pieniążki. Nie zapłacił faktury, a nie fakturki. Nie wolno też być niekonsekwentną. Jak się zapowiada, że się przyjdzie z komornikiem, to się przychodzi – opowiada Marta.
Windykatorką została właściwie przez przypadek. Kończyła geografię i przez lata pracowała jako pilotka zagranicznych wycieczek, głównie na Bałkany. I była to niezła szkoła asertywności. Ale miała inne zawodowe marzenie – pracę przy kontroli lotów. Na Politechnice Śląskiej skończyła podyplomowe studia organizacji lotnictwa cywilnego w Unii Europejskiej. Niestety, na katowickim lotnisku nie mieli etatów. Wtedy wpadło jej w ręce ogłoszenie, że dział windykacji szuka pracowników. Byli zdziwieni, kiedy zgłosiła się kobieta, ale przyjęli. Na początku pracowała jako asystentka. To była głównie papierkowa robota. Szefowie dość szybko zauważyli jednak, że ma predyspozycje do windykacji. Na początek dostała parę małych spraw, potem coraz poważniejsze; takie do egzekucji komorniczej włącznie. To jest najbardziej niebezpieczna część tej pracy, bo grają emocje, włącza się agresja. Zdarzyło się, że dłużnik zamknął ją i komornika w ciemnym pomieszczeniu i dopiero policja ich uwolniła. Przed innym zamknęli się sami, bo próbował zapobiec egzekucji kluczem francuskim; nie patrzył kobieta nie kobieta.
– Zawsze próbuję przekonać człowieka, że egzekucja to nie koniec świata – mówi Marta. – Pamiętam sprawę przedsiębiorcy, który stracił wszystko.