Kiedy prof. Beata Łaciak na potrzeby badań nad ślubnymi obyczajami chciała przeanalizować strony internetowe poświęcone wieczorom panieńskim i kawalerskim, było ich 600 tys. Po tygodniu już 787. Zalew, potop! Większość z nich to niekończące się propozycje reklamowe usiłujące wyrwać wieczory z rąk narzeczonych: firma jednoosobowa lub wielo – doradzi, załatwi, obstąpi i wyżyłuje z tego, na co kogo stać. Napisze scenariusz zgodnie z aktualną modą. Ma być szałowo i nietuzinkowo. Zbliża się grudzień – wysyp ślubów, wesel – i wieczorów panieńskich.
Żegnanie panieństwa jest stare jak świat. Urządzały je narzeczone od średniowiecza do początku XX w., ale gdzie im do dzisiejszych rozhukanych i przesyconych seksem. W tamtych druhny – dziewice – w przeddzień ślubu zaplatały młodej długie włosy, wpinając w warkocz szpilki, ostre ciernie i monety, a rozplatał je potem, kalecząc palce, jedyny obecny na wieczorku mężczyzna, starszy drużba. Zbierał monety i dorzucał coś od siebie „na grzebień dla młodej”.
Młoda przez cały wieczór musiała być przeraźliwie smutna. Mile widziany był płacz. Każdą oznakę radości uznano by za zachowanie nieprzyzwoite. Towarzyszące narzeczonej dziewice też obowiązkowo smutne, wiły wianki na głowie pannie i sobie z mirtu i białych kwiatów.
Wieczór panieński miał znaczenie symboliczne. Panna po obcięciu włosów i włożeniu czepca (mogła go włożyć powtórnie tylko do trumny) stawała się mężatką podległą woli mężowskiej i rodzicielką tylu dzieci, ile raczył dać im Bóg.
Dziewczyny z wieczorów panieńskich dzisiejszych nie mają pojęcia o tych dawnych, twierdzi Hanna Kopeć, magistrantka prof. Beaty Łaciak, w pracy „Wieczory panieńskie w perspektywie tradycyjnej i współczesnej”. Niepotrzebna im żadna symbolika, pod niczyją władzę nie trafiają, jak tamte przymusowo wyswatane.