Tę rozmowę czyta się jak kryminał. Taki, który nie ustępuje książkom Stiega Larssona. Grzegorz Sroczyński z „Wyborczej” dowiaduje się w niej od Marcina Bajki, dyrektora biura Gospodarki Nieruchomościami w stolicy, w jaki sposób można dostać za 500 zł wiele milionów wartą przedwojenną kamienicę. W opowieści o odzyskiwaniu budynków Marcin Bajko przyznaje, że zawsze przegrywa, bo takie są reguły. Ustalili je urzędnicy i prawnicy szóstej kategorii umysłowej i dziewiątej moralnej. Wystarczy bowiem co pół roku dawać w prasie ogłoszenie „Zaginiony Nathan Zuckerman proszony jest o kontakt”, by w ręce podstawionych spadkobierców (czytaj: oszustów bez skrupułów) przeszły notarialnie tereny, na których są szkoły, boiska, kawałki skwerów i dróg, a przede wszystkim budynki wraz z ich mieszkańcami. Pół wieku mieszkasz i nagle się dowiadujesz, że twoja obecność tutaj jest niezgodna z prawem. Ot, po prostu, los skazał cię na życie w III RP, która do dzisiaj nie jest w stanie wydać z siebie ustawy reprywatyzacyjnej. W związku z tym w sądach mamy wolnoamerykankę, bo plątanina przepisów w tej sprawie daje się interpretować na wiele sposobów. Najgorsze, że wszystkie strony mają świadomość tego, że biorą udział w jakiejś upiornej grze, której końca nie widać. No cóż, nie ma ustawy i kropka.