Polskie spory wokół Powstania Warszawskiego – toczące się już przed jego wybuchem, a później w trakcie walk i po jego upadku – ciągnęły się w kraju i na emigracji przez całe dziesięciolecia i należą do tych nigdy nierozstrzygniętych kwestii, które przekazywane z pokolenia na pokolenie budzą w Polakach emocje, ale dla obcokrajowców są trudne do zrozumienia. Czy to powstanie miało sens, czy było historycznym błędem? Kto jest winien klęski? Cyniczny ludobójca Stalin? To oczywiste! Wiarołomni alianci zachodni? Oni również. A może – jak głosili nie tylko komuniści – przede wszystkim polski rząd emigracyjny w Londynie, niepotrafiący ułożyć się ze wschodnim sąsiadem, który w 1944 r. miał w ręku wszystkie karty? A może także bezpośrednio władze powstańcze, które nie powinny przeć do rozpoczęcia walki, gdy brakowało podstawowego uzbrojenia?
Cudzoziemcowi początkowo trudno pojąć, dlaczego w tych polskich debatach na temat powstania opinie wyważone, chłodne, szybko toną w morzu rozdygotanych argumentów. Jednak właśnie te skrajne emocje polskich rozmów o bohaterstwie pokolenia „zdradzonego” przez zachodnich aliantów czy też o nieodpowiedzialności polityków, którzy dla politycznego gestu poświęcili tysiące młodych ludzi, sprawiają, że nawet cudzoziemiec zaczyna pojmować, dlaczego w polskiej świadomości rana Powstania Warszawskiego wciąż pozostaje niezabliźniona. Ta trauma dotyka bowiem sedna polskiej myśli i dążeń politycznych dwóch minionych stuleci – najpierw prób odzyskania, a potem utrzymania niepodległości Polski w konfrontacji z dwoma wrogimi sąsiadami: Niemcami i Rosją, przy daleko posuniętej obojętności Francji, Anglii czy USA. I właśnie dlatego nie jest to tylko wewnętrzna polska sprawa i uboczny epizod II wojny światowej, lecz jeden z jej kluczowych momentów w Europie. To właśnie ten europejski aspekt polskiego powstania z 1944 r. skłonił Brytyjczyka Normana Daviesa i Rosjanina Nikołaja Iwanowa do przedstawienia warszawskiego dramatu nie jako samobójczego gestu polskich romantyków, lecz jako oskarżenia angloamerykańskiej i stalinowskiej polityki wobec Polski w czasie II wojny światowej.
Warszawa była ostatnim niemieckim zwycięstwem w II wojnie światowej, ale na tyle wstydliwym, że została wyparta z niemieckiej pamięci zarówno zbiorowej, jak i indywidualnej. Zapewne również dlatego, że przeciwnikiem nie było mocarstwo, lecz naród ujarzmiony i nietraktowany jako pełnoprawny przeciwnik. Walki o Warszawę w 1944 r. były jedną z największych bitew o miasto w II wojnie światowej, ale nie wpłynęły na jej przebieg jak bitwa pod Stalingradem, toczona na przełomie 1942 i 1943 r., która – stylizowana przez propagandę nazistowską na „niemieckie Termopile” – doprowadziła do zniszczenia 6 Armii i była punktem zwrotnym całej wojny, czy bitwa o Berlin w 1945 r., która stanowiła jej akord końcowy. Warszawie, podobnie zresztą jak późniejszym walkom o Budapeszt – równie zaciętym, choć mniej brutalnym – przypadło odległe miejsce w niemieckiej pamięci.