Ognisty podmuch
Rudy Raciborskie 1992. To był największy pożar w powojennej Europie
Nigdzie w Polsce nie odbudowywano tak wielkich i tak zniszczonych przez ogień połaci lasów. Ale trzeba jeszcze dobrych kilkudziesięciu lat, aby młodnik dorównał drzewostanom sprzed pożaru. – W 20 proc. to samosiejki, reszta to już ręka człowieka, specjalnych zabiegów i nowych technologii – mówi Zenon Pietras, nadleśniczy z Rud Raciborskich.
Trudno uwierzyć, że nie tak dawno wokół była wypalona ziemia z osmolonymi kikutami drzew. Można je nadal spotkać w niektórych miejscach – specjalnie pozostawione stały się leśnym obeliskiem pamięci.
Lato
Lato 1992 r. było wyjątkowo gorące i suche. Temperatura w dzień przekraczała 35 st. C, w nocy nie spadała poniżej 20. Dwa samochody straży pożarnej w stałym pogotowiu. Zagrożenie najwyższego stopnia i zakaz wstępu do lasu. Ale zieleń rudzkich lasów przecinają tory kolejowe, drogi i dróżki, w środku gnieżdżą się wsie i miasteczka. Największe nawet zagrożenie nie jest w stanie ograniczyć codziennej rutyny.
No i dodatkowe niebezpieczeństwo. Lasy rudzkie znalazły się w przemysłowym kotle – na obszarze największych w Europie trujących emisji. Z jednej strony GOP i Rybnicki Okręg Węglowy z olbrzymią elektrownią. Przez Bramę Morawską ciągnęły ławice zanieczyszczeń z czeskiego Zagłębia Karwińsko-Ostrawskiego. Z boku dokładały Zakłady Chemiczne Kędzierzyn-Blachownia, a trochę dalej największa polska koksownia w Zdzieszowicach. Emisja dwutlenku siarki i tlenku azotu osłabiła ekosystem.
– Zamierały świerki, zwiększał się dostęp światła do dna lasu – tłumaczy Kazimierz Szabla, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach (w trakcie pożaru i w latach odbudowy nadleśniczy w Rudach Raciborskich). – Trawy i paprocie nie rozkładały się, tylko zasuszały, zmieniając całkowicie skład runa leśnego.