Kiedy pada deszcz, osikowy dach kaplicy przybiera kolor czarny. W słońcu staje się srebrny. Siedząc w środku – jeśli akurat nie ma roboty – były Sołtys wsi Tarnów (Mazowsze, 60 km na południe od Warszawy, parafia Samogoszcz) przez szklaną ścianę ołtarzową widzi Wisłę. Niby wszystko jest jak zawsze, bo Sołtys w tym miejscu urodzony i jego tatuś też był Sołtysem, a jednak zapada się człowiek w taki typ spokoju, którego wcześniej nie podejrzewał. Nabożeństwo, mówi były Sołtys.
•
Na początku był urodzony przed wojną Pisarz, który mieszkał w Warszawie. Jego opowieści były reporterskie, czyli zwyczajno-nadprzyrodzone – pisał o warszawskich łotrzykach, peruwiańskich księżniczkach, duchach zamkowych, pisał o żydowskich tułaczach – zdobył pewną sławę. Prehistoria, mówi Pisarz.
Przez okno domu pokazuje jakiś detal na srebrnym dachu niepoświęconej kaplicy.
•
Z wiekiem miasto zaczęło Pisarza i jego Żonę męczyć. Rozglądali się za ziemią, ale najpierw znaleźli stuletni dom. We wsi Urle stała opuszczona trzyklasowa szkoła, drewniana. Kupili – rozłożona na części szkoła czekała u rolnika w stodole, aż Pisarz znajdzie ziemię także dla niej i wreszcie przestaną się kręcić po świecie.
Potem pewien francuski Lekarz z korzeniami w Polsce, znajomy Pisarza, akurat był przejazdem przez mazowieckie okolice. Pod wsią Tarnów minął bladego rolnika siedzącego na słupku kilometrowym przy drodze. Cofnął auto, zbadał chłopa i uratował mu życie. Lekarz dzwonił do Pisarza, że odkrył piękną wieś, a rolnik chce sprzedać dom. Pisarz pojechał do Tarnowa. Chłop był już zdrów, jego dom stał w środku wsi. Pisarz wolał na uboczu. Innej ziemi pan nie ma? – pytał. Rolnik wskazał łąkę, las i ewentualnie skarpę wiślaną.