W tym roku 1 grudnia Lech Wałęsa znów złożył kwiaty pod pomnikiem Poległych Górników w Wujku. „Czy można było uniknąć tragedii? Czy warto było ponieść tę ofiarę?” – pytał. Mówił, że w tej sprawie gryzie go sumienie. Takie i inne pytania stawiane są od 16 grudnia 1981 r.
Tamtego dnia o godz. 12.31 ppłk Kazimierz Wilczyński, dowódca sił ZOMO, które o 11.00 wdarły się do kopalni, dramatycznie relacjonował przełożonym: „Ostra walka, atakują, czym mogą, wielu rannych... Czy mogę użyć broni?!” – zapytał.
Chwilę później w dziennikach sztabowych odnotowano z radiowego nasłuchu odpowiedź płk. Jerzego Gruby, komendanta milicji w Katowicach: „Broni nie używaj, poczekaj na rozkaz”. W dzienniku prowadzonym przez SB zapis wyglądał tak: „Nie, czekaj na rozkaz”. (Ten przecinek, wielokrotnie pogrubiany, stał się po latach przedmiotem prokuratorskiego śledztwa i sądowych dociekań: był w istocie czy dopisano go później?).
„Dzwoniłem do gen. Ciastonia, wiceministra MSW, potem do Kiszczaka – mówił gen. Gruba (w stanie wojennym wszyscy dowódcy awansowali) w rozmowie z POLITYKĄ w 1991 r. – Był zakaz użycia broni”. „Dzisiaj wiem, że to było już po tragicznych strzałach, że szło o legalizację pewnego stanu rzeczy” – dodał Gruba.
Płk Wilczyński: „Użycia broni żądali ode mnie podwładni, ci z pierwszej linii. Albo broń, albo wycofają się. Po naszej stronie czuło się panikę”. Wilczyński stał przy samochodzie kilkadziesiąt metrów od miejsca wydarzeń: „Słyszałem strzały, ale nie znałem skutków”. Po 13.00 wydał rozkaz przerwania ognia.
Był czwarty dzień