Foka dla oka, łezka dla ducha
Nasze foczki bronią się same. Pamiątki z wakacji made in Poland
Kluczem do sukcesu jest trafiony pomysł. Kiedy 13 lat temu Dariusz Okoniewski, zawodowy żołnierz, został skierowany do Helu, tamtejsze fokarium – wtedy skromny basenik z jedną foką o imieniu Balbin – już przyciągało tłumy dzieci. Okoniewski z żoną doszli do wniosku, że dzieci chętnie zabrałyby wspomnienie foki do domu. Tak urodził się pluszak, który szybko opanował pamiątkarskie stragany od Świnoujścia po Krynicę Morską. – Dziesiątki kontenerów, może dwa miliony foczek poszło w Polskę – ocenia Arkadiusz Okoniewski.
Firma Michaś (od imienia syna właścicieli), zarejestrowana na Okoniewską, z zawodu pielęgniarkę, dziś zatrudnia 15–20 osób. Swoją fokę (w różnych kolorach, odmianach, z dźwiękiem lub bez, z nazwami 45 miejscowości nadmorskich) rozmnaża pod Szanghajem. – Inaczej kosztowałaby dwa razy tyle i nikt by jej nie kupił – twierdzi Okoniewski. Przez 10 lat kontaktował się z chińskimi partnerami tylko korespondencyjnie. Gdy wymyślił wzór w czapce marynarskiej, to wysłał im własne zdjęcie w mundurze. Dopiero rok temu miał okazję poznać producenta osobiście. I nie pozwoli złego słowa powiedzieć. – Wszystko zależy od importera, jaki daje wzór i za jakie pieniądze chce go mieć, jest tandeciarzem czy perfekcjonistą – tłumaczy Okoniewski. – Chińczyk widzi, z kim ma do czynienia, i odpowiednio go traktuje. Nasze foczki są dopracowane, mają źrenice i cętki na płetwach. Bronią się same. Dlatego nie toczymy wojen z tymi, którzy je podrabiają.
W ubiegłym roku, po dziewięciu latach boomu, obroty Michasia spadły o 20 proc. Może to skutek nasycenia rynku, a może jednak konkurencji. W tym roku Okoniewscy, żeby bronić pozycji firmy, zamówili także baranki, owieczki, bernardyny, smoki wawelskie.