Wszystko masz. Monte Cassino? Masz. 11 listopada? Masz. O wojnie 1920 r. Jarema Maciszewski (historyk i działacz PZPR, przyp. red.) mówi – tragiczna, niepotrzebna. (...) On już nie mówi, że to Polska napadła, zauważ. To jest ta nowa jakość. Teraz się mówi – »dramat obu stron«” – tak w październiku 1987 r. Michał Jagiełło charakteryzował w wywiadzie dla paryskiej „Kultury” stosunek Wojciecha Jaruzelskiego (wówczas I sekretarza KC PZPR i przewodniczącego Rady Państwa PRL) do historii. Ciągle brakowało miejsca na Katyń.
Po stronie Michaiła Gorbaczowa (I sekretarza KC KPZR od 1985 r.) była to jedna z wielu kwestii: wśród spraw z czasów stalinizmu – niewygodna, bo obarczona kłamstwem świadomie powtarzanym od lat. Jeszcze w 1987 r. w radzieckiej propagandzie podtrzymywano linię celowego mylenia mordu w Katyniu ze zbrodnią niemiecką na ludności białoruskiej w Chatyniu w 1943 r. – obie miejscowości dzieli kilkadziesiąt minut drogi. Niechęć do podnoszenia sprawy Katynia wynikała też z tego, że kierownictwo KPZR obawiało się, że pójdzie za tym lawina żądań rehabilitacji, szczególnie ze strony Ukraińców, Litwinów itd…
Z punktu widzenia ZSRR zgoda na omawianie zakazanych dotychczas elementów historii była próbą oddziaływania na polskie społeczeństwo przez Gorbaczowa, demonstracją, że za nowego sekretarza generalnego nie ma we wspólnocie socjalistycznej tematów tabu – świadczyć może o tym m.in. wywiad udzielony w październiku 1987 r. Polityce przez rosyjskiego badacza Jurija Afanasjewa. Zgoda Gorbaczowa na powrót do historii była także jednym z wysłanych na Zachód sygnałów, że radzieckie zmiany przenoszą się do innych krajów bloku.
Największa z „białych plam”
Sprawa Katynia była najpoważniejszą spośród „broni historycznych”, którymi w konfrontacji z ekipą Jaruzelskiego dysponował Kościół i opozycja.