Czas płynie obecnie Polakom na dwa skrajnie różne sposoby. Bezrobotnym i wykluczonym wlecze się wolno. Ale przybywa tych, którzy mają go za mało i których dręczy poczucie, że upływa on za szybko. Pracownicy firm w wielkich miastach, gdzie rządzi konkurencja, ale także ci, którzy biegną co dzień od zajęcia do zajęcia, żeby utrzymać rodzinę, kompletnie się gubią, gdy raptem dostają w prezencie trochę więcej czasu niż potrzeba na codzienną gonitwę.
Już nie poleżysz
Badania pokazują, że Polacy należą do najciężej pracujących ludzi w Europie. Za PRL też pracowali ciężko. To nie do końca prawda, że „czy się stało, czy się leżało...”. Po godzinach brało się fuchy, dawało korepetycje, łapało się godziny zlecone, dyżury i co tam jeszcze. Ale nie było strachu o to, że może pomyślą, że za bardzo stoisz, za bardzo leżysz, nie wykazujesz się dostatecznie. Dlatego dziś siedzi się w pracy do upadłego, zawsze w gotowości i do dyspozycji. Żeby pracy nie stracić.
W PRL fajrant to był fajrant. Czas płynął powolutku. Jeśli się nawet jechało z zakładem pracy na grzyby, to zbierając je nikt na ogół nie myślał w popłochu, że marnuje czas, zamiast kreatywnie myśleć nad problemami weekendowo zawieszonymi do poniedziałku, wałkując histerycznie myśl: Czas to pieniądz, nie można go marnować.
Przychodziło się kiedyś do pracy, podpisywało listę, robiło porządek na biurku, była herbata, wyjście na papieroska i ploteczki. Nie oznaczało to lekceważenia pracy. Taki był po prostu styl, zamknięty w sztywne ramy widełek płacowych. Ten styl przetrwał, oczywiście, w wielu miejscach. Ale będzie się wykruszał. Szybki czas jest zaraźliwy – twierdzi norweski socjolog Steven Erikson, autor książki „Tyrania chwili”. Ekspresowi ludzie na Zachodzie już dobiegli do mety: mają wygodne mieszkania, jeśli nie domki z ogrodami, wakacje nad ciepłymi morzami, dobre szkoły dla dzieci.
U nas wciąż ci, którzy znaleźli na to sposób, odrabiają PRL, gonią standardy, których brak odczuwa się jako krzywdę, bo przecież człowiekowi coś się należy w jedynym życiu, które ma. Polska podzieliła się na dwie Polski – tych, którzy mają czasu za dużo, bo nie mają pracy, i pracujących, którzy cierpią na deficyt czasu. Jeśli nawet tych pierwszych jest na razie więcej, to liczba drugich będzie się powiększać dramatycznie.
W miejscu z ogromną szybkością
Coraz więcej pracujących zatrudnia się na umowy-zlecenia, półetaty, ryczałty, na niezależne doradztwo i na co tam jeszcze. Solenność sztywnego etatu przestała być normą.
Dawała ona pracującemu bezpieczną spójność wewnętrzną. Jasne były wszelkie od–do. Elastyczność czasu, który możemy dowolnie układać w kawałki – tu dyżur, tam konsultacja, ówdzie zastępstwo, daje poczucie wolności, ale odbiera taką spójność. Człowiek staje się poszarpany jak jego czas. Jedno „od” goni „od” następne. Zewnętrzność dzieli się na coraz mniejsze fragmenty. „Dla ludzi częściowo lub całkowicie zanurzonych w nowej gospodarce poczucie, że świat nie jest już wewnętrznie powiązany w spójny sposób, jest być może najbardziej dominującym poczuciem dnia codziennego” – pisze Erikson.
Poszarpanie czasu pracy wymaga dostępności pracownika. Pracodawcy – właściciele poszczególnych kawałków (czasem etat jest jeden, lecz zakłada pracę mobilną w różnych miejscach) – chcą mieć możliwość bezpośredniego kontaktu z pracownikiem. Przed erą poczty elektronicznej i komórki było to utrudnione. Teraz skracają one czas nawiązania kontaktu, dając obu stronom władzę nad budżetami czasu.
Ale owa łatwość powoduje utrzymywanie się stanu gotowości z obu stron. W firmach o napiętych terminach i zadaniach definiowanych jako bezzwłoczne pracodawca i pracownik nie wychodzą w pewnym sensie z biura. Praca wciska się w wolny czas wszystkimi szczelinami, zagęszcza go, zaśmieca, przyspiesza, popędza. Wdziera się w prywatność.
A życie rodzinne wymaga smakowania, delektowania się czasem. Powolności. Nie da się szybciej niż należy przeczytać dzieciom bajki ani szybciej niż na złamanie nóg spacerować po parku. Ale jeśli w ogóle już – da się krócej. Można stanąć przy rodzinnej taśmie montażowej. Tata odwiezie dziś Jasia do szkoły, bo Marysię mama musi zawieźć do dentysty.
Szybciej Jasiu, szybciej, nie guzdraj się. Mama odbierze Jasia, bo tata ma zebranie, które może się przeciągnąć. Marysia w przedszkolu, trudno, poczeka, aż tata przyjdzie, jeszcze jesteś nieubrana, córciu? Po drodze tata kupi mleko.
Mama w domu, rozmrażając pizzę, napisze uwagi do projektu uchwały zarządu, sprawdzając jednocześnie zeszyt Jasia, podczas gdy tata odsłucha sekretarkę telefoniczną i pomyśli nad strategią jutrzejszych negocjacji, kąpiąc Marysię. Jeśli, oczywiście, godzi się na takie poświęcenia, mając w końcu w domu żonę.
Rośnie w cenę umiejętność robienia różnych rzeczy naraz, bo jeśli nie szybko i krócej, to jakie jest jeszcze inne wyjście? Jakże ona jest świetnie zorganizowana, zachwycają się znajomi matką Jasia i Marysi. Kariera, dzieci, mąż, ogród, kot – chodzą w jej ręku jak szwajcarski zegarek, a sama wygląda przy tym kwitnąco.
Marzy o napisaniu książki z dziedziny, w której jest specjalistką. Ma potrzebę zostawienia po sobie czegoś, jak sądzi, ważnego i trwałego. Ale myśl o spełnieniu marzenia zabijana jest przez konieczność przepierki. A po niej jeszcze czegoś i jeszcze. Bo zawsze jest do zrobienia coś niecierpiącego zwłoki, więc ważne zadania, wymagające czasu wolnego, zostają w tyle. Nie da się napisać książki szybko, to nie przepierka. Stąd doskonale zorganizowana matka Jasia i Marysi ma dominujące poczucie, że tkwi w miejscu. Choć z ogromną szybkością.
Pożeracz przyrośnięty do ucha
Stanie przy domowej taśmie montażowej może się w końcu wydać bardziej męczące niż praca, przez swą jednostajność i powtarzalność czynności, którym pośpiech odbiera przy tym wagę i znaczenie.
Mniej odporni od kobiet mężczyźni mogą się wówczas przenieść do pracy ciałem i duszą. Popaść w pracoholizm. Uzależnić się od pośpiechu, szybkości, gorączki, wewnętrznego dygotu, że tyle jest do zrobienia. Szybkość i pośpiech to niezgorsze narkotyki.
Ale jeśli nawet człowiek nie ma natury podatnej na uzależnienie i dom jednak wiele dla niego znaczy, to terroryzowany przez czas wiele ryzykuje. Pracownicy wziętych agencji reklamowych cierpią na – można to nazwać – syndrom niedokończenia. Nim jeden projekt uznają za całkowicie skończony, dopracowany, dopieszczony, już trzeba brać się za następny.
– Człowiek, który realizuje swoje życie poprzez spiętrzone zadania, koncentruje swą uwagę na tym, co zaraz, czego jeszcze nie zrobił, co musi podjąć – mówi Maria Król-Fijewska, psycholog. Prostą drogą prowadzi to do wypalenia zawodowego. Praca przestaje dostarczać satysfakcji. Ludzi wokół zaczyna się traktować instrumentalnie. Pojawia się pustka, która przenosi się także do życia prywatnego, zwłaszcza jeśli ono też zaszczute jest pośpiechem i rutyną.
Do niedawna tylko niedziela była wolna od pracy, soboty zaś dzieliły się na robocze (pracujące, jak je popularnie nazywano) albo wolne, przy czym te wolne trzeba było odrabiać, co uznawano za pańszczyznę i przeznaczano, gdy się tylko dało, na zbijanie w pracy bąków. Aż nastały weekendy, bite dwa dni bez odrabiania, ba – długie weekendy, prawdziwa zdobycz ludu pracującego, jak by się powiedziało w socjalizmie.
Zdawałoby się, że w owe wolne dni, i krótsze, i długie, osobnik szczuty przez czas może zażyć czasu wolno płynącego. Wcale nie. – On sądzi, że jeśli się postara, może mieć więcej niż jedno życie – mówi Maria Król-Fijewska. – Może w nie wcisnąć jeszcze więcej wrażeń, emocji, przedmiotów, doświadczeń, informacji.
Ale które z nich wybrać? „Wszystko, czemu poświęcamy czas, odbywa się kosztem czasu, który moglibyśmy poświęcić na coś innego” – zauważa Erikson. Kiedy człowieka otacza nadmiar wykluczających się nawzajem możliwości, jakie przyjąć kryteria wyboru? Ponieważ oczywistych kryteriów nie ma, wielu ludzi próbuje znaleźć czas na wszystko. Starają się precyzyjnie gospodarować zasobami czasu. Są jego buchalterami. Lecz im buchalter precyzyjniejszy, tym tego czasu mniej. Buchalter denerwuje się. Nie podróżuje dla przyjemności, nie spotyka się z przyjaciółmi, nie gra w piłkę z synem, odkłada na później nieprzeczytane książki. I to źle.
– Poganiani przez czas biorą się w wolne dni do odrabiania zaległości – mówi Król-Fijewska. – Rano wyjazd w góry, wieczorem – nad dawno niewidziane morze. Wizyty, grille, teatr, rozmowy z dziećmi – jak najwięcej zaległości upchać w wolne dni. Są na haju, pobudzeni, nie są w stanie wyjść z tego w jeden weekend, choćby i długi. Zwłaszcza że zabierają ze sobą oprzyrządowania pożerające czas. Naczelny redaktor jednego z tygodników, wyjeżdżając z dzieckiem w góry, nie rozstaje się ani na chwilę z laptopem. Doradca finansowy, lokujący pieniądze klientów, grając w czasie urlopu z synem w warcaby ani na moment nie przestaje rozmawiać przez telefon komórkowy. Pożeracz przyrósł mu do ucha.
Jeśli się jest singlem i rodzina nie wierci dziury w brzuchu w sprawie urlopów, można zamienić je w czas na wygłuszenie się przez alkohol, seks, trawkę albo durną jakąś rozrywkę – aby do poniedziałku, kiedy znów zacznie się prawdziwe życie złożone z chwil, z których każda, zanim się zacznie, zagląda już przez ramię następnej.
Nawiązać kontakt z samym sobą
Szwedzka socjolog Bodil Jönsson, autorka książki „Dziesięć myśli o czasie”, postanowiła zafundować sobie wolny czas i napełnić go treścią. W pierwszym dniu napełniania podjęła decyzję, że zrobi remont w domu. W drugim – kupiła farby. Zaczęło jej jednak przychodzić do głowy wiele innych zajęć związanych z remontem i nie tylko, które mogłaby w tym zwolnionym czasie jeszcze zrobić. Postanowiła więc nie robić niczego. Usiąść w fotelu i tylko oddychać. Być może właśnie wtedy przyszło jej do głowy dziesięć myśli o czasie.
Kreatywność potrzebuje bowiem powolności, a nie przyspieszenia. – Między tym, co dajemy, a tym, co do nas przychodzi, musi zachodzić równowaga. Żeby coś dostać, trzeba się otworzyć, a żeby się otworzyć, trzeba sobie pozwolić na wolne płynięcie czasu – mówi Król-Fijewska. – Jedynym na to sposobem jest doświadczanie każdej chwili życia tu i teraz. Życie w świecie pilnych zadań dramatycznie skraca kontakt z teraz. Bo zawiera coraz mniej chwil i coraz szybciej mija.
Steven Erikson jest zdania, że szybkość, pośpiech, pęd nie są same w sobie czymś złym. Nie uciekniemy od nich, to rysy nowoczesności. Stają się one jednak samobójcze w niewprawnych rękach. Oddanie się całkowicie pośpiechowi zrywa kontakt człowieka z samym sobą. Nie można na to pozwolić. Zamieńmy nasze zbawienne długie weekendy – na które głupcy narzekają, że rozleniwiają naród, bo polski kalendarz i tak pełen jest świąt – w wyspy nicnierobienia, jak je nazywa Król-Fijewska.
Na urlopach wyłączmy sekretarkę: kiedy nas nie ma, to nas nie ma. Schowajmy komórkę na dno najgłębszej szuflady. Połaźmy, posiedźmy, pobyczmy się, a jeśli kto zapomniał, jak to wszystko wygląda, niech się szybko zacznie uczyć, nim będzie się musiał zgłosić do psychiatry.
To jest tak – wyjaśnia Krzyś Kubusiowi Puchatkowi – kiedy się idzie, żeby to robić, a właśnie pytają mnie: Co będziesz teraz robił Krzysiu, odpowiadam: Ach, nic. I wtedy idę i to właśnie robię.
Barbara Pietkiewicz