Kto gotuje, ten żyje
Kto gotuje, ten żyje. W czasach okupacji jedzono, co się da. Najgorszy był chleb
JOANNA PODGÓRSKA: – Czarny chleb i marmolada to pierwsze smaki okupacji?
ALEKSANDRA ZAPRUTKO-JANICKA: – Tak, po zakończeniu kampanii wrześniowej Niemcy bardzo szybko zaczęli drenować Polskę z produktów rolnych, żeby poprawić standard życia w Rzeszy kosztem podbitego ludu. Chociaż trzeba podkreślić, że Niemcy jako służbiści przykładali wagę do litery prawa. To paradoks, ale w pewnym momencie polski chleb kartkowy był lepszy niż niemiecki. W czasie okupacji Niemcy przejęli część przepisów polskiego prawa dotyczących m.in. żywności. Precyzowały one np., jak duża może być domieszka trocin w chlebie. Normy w Polsce były dużo bardziej wyśrubowane niż w Niemczech. W efekcie u nas do chleba dodawano głównie otręby, a nie trociny. Ale i tak chleb kartkowy był paskudny. Do tej pory krążą o nim legendy. Zgodnie z relacjami z czasów wojny był gliniasty, gorzki, kruszył się. Nazywano go „dźwiękowcem”, bo ludzie nie tylko dostawali po nim wzdęć, ale też mieli inne dolegliwości żołądkowe, a podrażniony żołądek nie protestuje w ciszy. Okupacyjna marmolada też nie była tym, z czym nam się dziś to słowo kojarzy. Czasem była to breja, a czasem blok o niemalże betonowej konsystencji, który trzeba było kroić nożem. Jej głównym składnikiem były buraki cukrowe.
Czy na kartkowych racjach wprowadzonych przez okupantów dało się przeżyć?
Próbowałam to przeliczać. Dorosły człowiek pracujący fizycznie potrzebuje ok. 3–4 tys. kalorii dziennie. Kartkowa żywność – o ile udało się ją wykupić – to było ok. 300–500 kalorii. Na kartki przysługiwała przede wszystkim mąka, marmolada, trochę tłuszczów, m.in. margaryna smakująca niczym świeca. Próba zagłodzenia Polaków to było systemowe działanie okupanta.