Wielka tułaczka
Wielka tułaczka Polaków. Byliśmy narodem migrantów. To my szukaliśmy azylu
Emigracja może być zarówno aktem desperacji, jak i formą buntu. Wizja życia po drugiej stronie żelaznej kurtyny stała się magnesem, który po 1945 r. przyciągnął ponad 2 mln Polaków. W świecie zamkniętych granic i paszportów dla nielicznych Polacy uciekali z PRL zarówno „za chlebem”, jak i „za wolnością”. Transformacja po 1989 r. nie odwróciła tego trendu, choć zasadniczo zmieniła jego warunki. W XXI w. za granicę udały się kolejne 2 mln mieszkańców Polski, a wyjazd w poszukiwaniu lepszego jutra stał się doświadczeniem powszechnym.
Dom niewoli
W pierwszych latach po drugiej wojnie światowej, kiedy dobiegły końca wysiedlenia Niemców i Ukraińców, władze komunistycznej Polski chciały w jak największym stopniu ograniczyć emigrację swoich obywateli. Inaczej patrzono np. na wyjazdy ocalałych z Holokaustu Żydów, którzy szczególnie po pogromie kieleckim w 1946 r. nie widzieli możliwości pozostania w kraju (wedle szacunków Polskę opuściło wówczas ok. 70 tys. Żydów). W okresie stalinowskim państwo uczyniło ze swobody wyjazdu przywilej darowany tylko nielicznym funkcjonariuszom. Polska stała się krajem zamkniętym do tego stopnia, że w całym 1951 r. jej granice opuściło niespełna 10 tys. osób (w większości były to podróże służbowe do innych państw bloku wschodniego). Z kolei w 1954 r. zgodę na stały wyjazd na zachód Europy otrzymały tylko 52 osoby. Opisując to bezprecedensowe zamknięcie w książce „Kraj bez wyjścia”, prof. Dariusz Stola sięgnął po biblijną metaforę „domu niewoli”.
W sytuacji, kiedy legalny wyjazd był niemal niemożliwy, wiele osób decydowało się na ucieczkę przez tzw. zieloną granicę. Było to trudne, ponieważ w okresie stalinowskim korpus Wojsk Ochrony Pogranicza (WOP) osiągnął rekordowy stan (w 1953 r.