Kości zostały zebrane
„Nie chcę skończyć jako nawóz”. Zmarły żołnierz dawniej był cennym... surowcem
W bitwie pod Waterloo 18 czerwca 1815 r. rozwiały się ostatnie nadzieje na napoleońską Europę. Kiedy strzały ucichły, na otaczających miejscowe farmy polach spoczywało – wedle różnych szacunków – od 10 do 20 tys. ludzi oraz wielka liczba koni. To, co dzieje się po bitwie, zwykle umyka uwadze historyków. W przypadku Waterloo stało się inaczej, ponieważ kiedy ponad dziesięć lat temu archeologowie rozkopali tamtejsze pola, zamiast masowych grobów znaleźli ledwie kilka szkieletów. To, co się stało z resztą, tworzy dużo szerszą, miejscami makabryczną, opowieść o europejskiej nauce, postępie i chęci zysku.
Wzburzony weteran
Już następnego ranka po bitwie nakazano miejscowym chłopom pochować zmarłych. Zabici byli grzebani lub paleni nago. Podczas gdy zwycięscy Anglicy i Prusacy ruszyli na Paryż, rozpoczęła się grabież. Przez kilka dni i nocy pola pod Waterloo były przetrząsane przez wszystkich tych, którzy szukali w ziemi czegokolwiek, co miałoby jakąś wartość. Według relacji Johna Wilsona Crokera, członka brytyjskiego parlamentu, który odwiedził Waterloo, plądrowaniem zajmowały się przede wszystkim okoliczne kobiety: „Najcenniejszą dla rabusiów częścią ubioru żołnierskiego były buty i pończochy, które oczywiście z wielkim pośpiechem zdobywali” – pisał.
Dość wcześnie na miejscu zaczęli się pojawiać pierwsi „turyści”, którzy chcieli na własne oczy zobaczyć miejsce historycznej batalii. Jednym z najbardziej znanych był słynny pisarz Walter Scott, który w sierpniu 1815 r. zanotował: „Wszystkie upiorne pozostałości rzezi zostały albo spalone, albo zakopane, a ślady po bitwie, które jeszcze pozostały, same w sobie nie wyglądały zbyt imponująco”.
Poległych pod Waterloo złożono najprawdopodobniej w trzech masowych grobach.