Zdrajcy z trzeciego szeregu
Brzydkie słowo na „k”. Kolaboranci: zdrajcy z trzeciego szeregu, ludzie przeciętni
MARCIN ZAREMBA: – Magnat Jan Sobieski, poddany króla Jana Kazimierza, podczas potopu szwedzkiego złożył przysięgę wierności Karolowi X Gustawowi. Przyszły władca Polski był kolaborantem?
PIOTR M. MAJEWSKI: – Definiuję kolaboranta jako osobę, która dopuszcza się zdrady podczas okupacji bądź obcej dominacji. Ale w Rzeczpospolitej XVII w. rozróżniano zdradę stanu i obrazę majestatu, co ułatwiało takim ludziom jak Sobieski przejście na stronę króla Szwecji. W ich przekonaniu to oni – elita państwa – definiowali dobro ojczyzny. Zresztą co za różnica, skoro obaj władcy byli Szwedami. Sobieskiemu bardziej miano za złe to, że związał się z żoną innego magnata, Marysieńką, niż to, że przeszedł na stronę Karola Gustawa.
Kolaboracja to wymysł XX w.?
Przez wieki mieliśmy do czynienia z podbojami, w efekcie których ludność musiała się jakoś ułożyć z najeźdźcą. Jedyny dobrze opisany przykład, kiedy ten mechanizm nie zadziałał, to Żydzi w Palestynie – nie podporządkowali się rzymskiemu panowaniu. Historycy starożytności uważają, że przesądziła nie tyle tożsamość narodowa, ile religijna: mniej chodziło o naród, bardziej o wybranie go przez Boga.
W świecie przednowoczesnym zwykle elity strony zwycięskiej i przegranej dogadywały się ze sobą i definiowały pole kompromisu. Dopiero w efekcie rewolucji francuskiej zaczęły tracić uprzywilejowaną pozycję. Zwyciężył imperatyw, że bez względu na pochodzenie wszyscy mają taki sam obowiązek wobec ojczyzny. A później powstanie nowoczesnych narodów, zespolonych więziami etnicznymi, językiem i kulturą, zaowocowało stworzeniem pojęcia narodowej zdrady.
Ale polska niepodległość pod koniec pierwszej wojny światowej rodziła się na współpracy Rady Regencyjnej z Niemcami.