Najgorsze były noce
Tak IPN prześladował rektora UJ. Nie dał mu spokoju nawet po śmierci. „Kogo prokurator chciał oskarżyć? Trumnę?”
Zaczęło się od listy Wildsteina. W lutym 2005 r. prawicowy dziennikarz Bronisław Wildstein wyniósł z Instytutu Pamięci Narodowej katalog 240 tys. nazwisk; wśród nich nazwisko prof. Franciszka Ziejki, ówczesnego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na liście przemieszani byli tajni współpracownicy, kandydaci na TW, ale też osoby, które współpracy odmówiły. Prof. Ziejka wiedział, że takie oskarżenie uderzy nie tylko w jego dobre imię, ale też w prestiż uniwersytetu. Zareagował natychmiast – na posiedzeniu senatu uczelni wygłosił oświadczenie, że nigdy nie był współpracownikiem SB, nie podpisał dokumentu, w którym zobowiązywałby się do współpracy, nie składał żadnych donosów i nie pobierał wynagrodzenia od służb.
Teczki prof. Ziejki
Jako przewodniczący Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa bez wahania podpisał oświadczenie lustracyjne (wymagała tego przyjęta w 2008 r. ustawa). Część członków komitetu (m.in. bp Tadeusz Pieronek, prof. Jacek Woźniakowski czy Krystyna Zachwatowicz) odmówiła złożenia oświadczenia, uznając, że odpowiadanie na pytanie, czy w młodości byli łajdakami, ich obraża. Oznaczało to rezygnację z członkostwa. Prof. Ziejka nie chciał zaprzepaścić wieloletniego dorobku. Nie był zresztą przeciwnikiem lustracji. W odpowiedzi na pytanie, co zrobić z archiwami IPN, stwierdził: „Możliwie szybko otworzyć! Jeśli wreszcie tak się stanie, każdy zainteresowany będzie mógł się przekonać, jaką wartość one posiadają. Owszem, ci, co pisali donosy i raporty, otrzymując za te »usługi« wynagrodzenie, będą musieli wytłumaczyć się przed ludźmi, na których donosili. Natomiast ci, o których pisali raporty pracownicy służb specjalnych, powinni mieć prawo dochodzić swej niewinności przed sądem”.
Teczka prof. Ziejki, któremu służby nadały kryptonim „Zebu”, zachowała się w całości.