Wyklęci i zagubieni
Wyklęci i zagubieni. Kim byli? „Nie ma jednego worka, który pomieściłby historie tych ludzi”
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Wyklęci, niezłomni, a może przeklęci?
RAFAŁ WNUK: – A może wszystko naraz? Przecież pan wie, że ludzkie historie mają w sobie wiele szarości.
Po blisko 30 latach badań mógłby pan chyba postawić jakieś bardziej jednoznaczne tezy.
Pewnie bym mógł, ale nie wiem, czy chcę. Zastanawiam się nawet, czy mam prawo tak po prostu powkładać ich do jednego worka. Zresztą nie ma takiego jednego worka, który byłby w stanie pomieścić historie tych wszystkich ludzi, którzy nie zaakceptowali rzeczywistości powojennej i zdecydowali się po skończonej wojnie trwać z bronią w ręku.
Trwać z bronią w ręku to jak z Macierewicza czy Jakiego, którzy chętnie wozili się piarowo na tragedii tych ludzi.
Przemilczę ten wątpliwy komplement. Tragedia to chyba słowo klucz do ich życiorysów. Wielu bohaterów naszej książki, czyli mojej i dr. Sławomira Poleszaka, nie miało żadnego dobrego wyjścia. Czasami z tych złych wyjść wybierali mniejsze zło, czasem zło myliło im się z dobrem. Przede wszystkim ich historie trzeba czytać w kontekście. A ten był taki, że Polska roku 1945 to był kliniczny PTSD (zespół stresu pourazowego), kraj dotknięty zbiorową traumą i przeorany przemocą. Wcześniej jeszcze upokorzony przygniatającą i niespodziewaną przecież z perspektywy zwykłych ludzi klęską września 1939 r.
Rząd i dowódcy, którzy uciekli, zostawiając własną armię i naród w środku wojny, to musiał być niewyobrażalny cios.
Właściwie już wtedy Polacy stali się narodem dotkniętym pustką instytucjonalną. Na dodatek w pewnym momencie mieliśmy dwa rządy, z których jeden był na uchodźstwie w Londynie. Drugi co prawda w Lublinie, ale patrząc na Lublin, ludzie widzieli Moskwę. Obrazu tej tragedii dopełniała wielotysięczna armia podziemna, która z dnia na dzień właściwie przestała być komukolwiek potrzebna.