Równanie przez ścinanie
Wielki terror we Francji. Wystarczył donos sąsiada, co godzinę skazywano na ścięcie 50 osób
Szymon Łucyk: Zacznijmy od gilotyny, która dziś budzi grozę, a miała być dowodem na humanitaryzm rewolucji francuskiej.
Loris Chavanette: W założeniu miała skrócić cierpienie skazańców. W 1789 r. lekarz Joseph-Ignace Guillotin po raz pierwszy zaproponował ustawę, według której wszyscy skazani na śmierć mieli być uśmiercani jednakowo, przy pomocy mechanicznego urządzenia. W grę wchodziła zasada równości, bardzo rewolucyjna – taka sama śmierć niezależnie od stanowiska i stanu społecznego. W czasach monarchii, jeszcze w drugiej połowie XVIII w., egzekucje trwały godzinami i wiązały się z potwornym cierpieniem skazańców. Na przykład w 1757 r. służący Damiens, skazany za zamach na króla Ludwika XV, był torturowany przez wiele godzin, a do rozerwania jego ciała użyto koni. Gilotyna miała skończyć z niepotrzebnym okrucieństwem. Stała się za to symbolem terroru politycznego.
W pierwszej egzekucji na gilotynie 25 kwietnia 1792 r. ścięto zwykłego przestępcę. Kolejne egzekucje w centrum Paryża przyciągały tłumy gapiów. Budziły też protesty?
Część paryżan oburzały nie tyle publiczne egzekucje, ile ich częstotliwość. W szczytowym okresie Wielkiego Terroru gilotyna pracowała dziesiątki razy dziennie. Na początku stała przy placu Rewolucji, dziś placu Zgody (Place de la Concorde). Krew lała się tam nieustannie, co szokowało bogate mieszczaństwo z tej dzielnicy. Dlatego gilotynę przeniesiono na wschód Paryża, najpierw na plac Republiki, a następnie na plac Narodu (w czasach rewolucji ochrzczony placem Obalonego Tronu).
Ciała zgilotynowanych wrzucano do zbiorowych grobów. Ślady jednego z takich pochówków pozostały do dziś na paryskim cmentarzu Picpus – w pobliżu grobu bohatera Francji i USA, markiza Lafayette’a.