Amerykańska paranoja
Jak zamachy na prezydentów zmieniły Amerykę. Na każdą kulę przypada kilka teorii spiskowych
Donald Trump, Ronald Reagan, Gerald Ford, John F. Kennedy, Harry Truman, Franklin Delano Roosevelt, William Howard Taft, Theodore Roosevelt, William McKinley, James A. Garfield, Abraham Lincoln. Lista amerykańskich prezydentów, którzy stali się celem zamachu, wciąż się wydłuża. Wraz z nimi rośnie również liczba teorii spiskowych. Bo za każdym razem, gdy ktoś celuje z broni do prezydenta, rodzą się spekulacje na temat sprawcy, jego ewentualnych wspólników i „prawdziwych” motywacji.
Uśpiony agent
Już pierwszy udany zamach – zabójstwo Abrahama Lincolna – uznano za wielką zagadkę amerykańskiej historii. Kiedy wieczorem 14 kwietnia 1865 r. John Wilkes Booth strzelił do prezydenta w Teatrze Forda w Waszyngtonie, nikt nie wiedział, co się właściwie stało. Śmierć Lincolna była szokiem. Od razu zrodziły się pytania, czy Booth działał sam? Był częścią większego spisku? A może ktoś, komu zależało na śmierci prezydenta, po prostu „ułatwił” mu zabójstwo?
Kiedy tożsamość Bootha wyszła na jaw, mało kto dawał wiarę, że podrzędny aktor o wybujałym ego mógł zabić człowieka utożsamianego z przemysłową i militarną potęgą Unii, która właśnie pokonała secesjonistów w najkrwawszej wojnie domowej w historii. Oficjalna wersja śledczych, jakoby Booth przy pomocy jedynie garstki osób, bez pieniędzy i wpływów umyślił sobie, że zabijając prezydenta, skłoni rząd do ponownych negocjacji z pokonanymi Konfederatami, a tym samym odwróci bieg dziejów, wydała się równie mało przekonująca.
Niemal natychmiast po morderstwie w prasie pojawiły się doniesienia o potężnym sprzysiężeniu konfederackich agentów, którzy od miesięcy planowali zamach i porozumiewali się między sobą za pomocą zaszyfrowanych listów. Podsycała je informacja, że w pokoju hotelowym Bootha znaleziono listy wypełnione niezrozumiałym ciągiem liter, co uznano za dowód, że morderca był uśpionym agentem Konfederacji.