Izolacja i interwencja
Doktryna Monroego. To ona naznaczyła politykę zagraniczną USA. I do dziś budzi wielkie emocje
„W jakim celu mielibyśmy, poprzez powiązanie naszego losu z losem jakiejś części Europy, narażać nasz pokój i dobrobyt na rzecz europejskich żądz, rywalizacji, interesów, humorów czy kaprysów? Właściwą nam polityką jest trzymanie się z dala od wszelkich trwałych sojuszy z kimkolwiek na świecie” – stwierdził pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych George Washington podczas pożegnalnego przemówienia. Mowa wygłoszona w 1796 r. stała się ważnym testamentem Ojca Założyciela. Jedną z głównych zasad polityki zagranicznej USA miało być powstrzymanie się od udziału w konfliktach Starego Kontynentu.
To właśnie za prezydentury Washingtona Stany odmówiły wsparcia swemu pierwszemu sojusznikowi, Francji. Gdy w 1792 r. rozpoczęła się jej wojna z koalicją monarchii europejskich, Amerykanie ogłosili neutralność. Wielu uważało, że należy oddzielić się od reszty świata i zająć urządzaniem swego własnego młodego kraju, zachowując neutralność w stosunku do państw Starego Kontynentu.
Interes republiki
Rzeczywistość szybko podważyła te założenia, bo na przełomie wieków XVIII i XIX USA wzięły udział w wojnie morskiej z Republiką Francuską (1798–1800) i w otwartym konflikcie z Wielką Brytanią (1812–14/15). Jednym z głównych aktorów tamtych wydarzeń był James Monroe, uznawany za ostatnią głowę państwa, która nosi dumny tytuł Ojca Założyciela Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak Washington, Jefferson czy Madison pochodził z Wirginii i był plantatorem. W młodości przeszedł długi szlak bojowy podczas wojny o niepodległość. Znał Europę, bo jako ambasador reprezentował swój kraj we Francji i w Wielkiej Brytanii. Przez wiele lat z sukcesem budował swoją pozycję w polityce amerykańskiej. Pełniąc czołowe funkcje w administracji (w czasie wojny z Anglikami pełnił funkcję sekretarza stanu i sekretarza wojny), stał się jednym z najważniejszych współpracowników ówczesnego prezydenta Jamesa Madisona.