Nieobiektywny obiektyw
Nieobiektywny ten obiektyw. Co o nas mówią rodzinne albumy ze zdjęciami
MARCIN ZAREMBA: – Wycięty scyzorykiem napis „Tu byłem” to przednowoczesny kult samego siebie. Dziś robimy selfie, podtrzymując krzywą wieżę w Pizie. Kiedy tego typu zdjęcia zastąpiły napisy?
BŁAŻEJ BRZOSTEK: – Ludzie ciągle je po sobie pozostawiają. Na kamiennych fasadach starych kościołów w Polsce można znaleźć wyryte podpisy czasami całych pokoleń, począwszy od szlachciców, którzy dodatkowo robili cięcia szablą. Nie jest jednak jasne, kiedy i jak ta fascynująca potrzeba zaznaczenia swojej obecności rozprzestrzeniła się w społeczeństwie, jeśli chodzi o wizerunek. Elity obcowały z własnymi portretami już w okresie nowożytności. Moda przyszła z góry: arystokracja znała podobizny króla. Kiedy wizerunek świętego został zastąpiony portretem władcy, jego najbliższe otoczenie również zaczęło składać zamówienia u malarzy.
Portret nie był tani.
Trumienny mógł zamówić szlachcic w zaścianku. Nigdy jednak jego poddani chłopi. Oni obcowali z wizerunkami świętych.
Zmiana przychodzi w XIX w.
Za sprawą fotografii. Pojawia się możliwość, by człowiek niezamożny miał swój, i to w dodatku doskonały, portret. W 1839 r. Towarzystwo Dobroczynności po raz pierwszy w Warszawie wystawiło na widok publiczny dagerotyp: przedstawiał katedrę Notre Dame. Z 1847 r. pochodzą paryskie dagerotypy Fryderyka Chopina. Ale musiały upłynąć dekady, nim przeciętny mieszkaniec ziem polskich mógł pomyśleć, że zrobi sobie zdjęcie. Na wsi nie było nawyku malowania osób. Malarze powtarzali masowo typowe portrety świętych. Przeciętny człowiek nie miał nawet lusterka.
A to wiemy?
Z dziewiętnastowiecznych inwentarzy. Wynika z nich, że lustra mieli mieszkańcy miast, raczej drobnomieszczaństwo niż ludność pracująca fizycznie.