Fart Białystokera
Benjamin Midler, ostatni Białystoker, ocalały z Holokaustu: Wozili mnie od obozu do obozu
MARCIN KOŁODZIEJCZYK: – Kiedy pan dziś słyszy „Białystok”, co pan widzi?
BENJAMIN MIDLER: – Moje rodzinne miasto, szczęśliwe dzieciństwo. Pamiętam wszystkie ulice. Po kolei sklepy na Polnej, Lipowej, Kościuszki i Świętego Rocha. Pamiętam kino. W niedziele chodziliśmy całą rodziną do parku. Lubiłem ciszę lasów za miastem, jeździłem tam na koniu. Przed wojną mieszkaliśmy przy Zasławskiej 4 – dom z rozlewnią mleka i sklepem nabiałowym rodziców. Tata wstawał o czwartej rano, zaprzęgał konia, jechał na wieś po towar. Mama sprzedawała w sklepie i zajmowała się dziećmi. Rodzice byli bardzo zapracowani. Chodziłem do prywatnej szkoły żydowskiej.
To było wtedy, jak by się dziś powiedziało, miasto wielokulturowe.
Przemysłowe miasto, pełne fabryk tekstylnych, obuwniczych, odzieżowych, małych biznesów. Mieliśmy sąsiadów Żydów, Polaków, Rosjan, Białorusinów, Ukraińców, Niemców. W weekendy graliśmy w piłkę z dzieciakami z sąsiedztwa.
Wyjechał pan z Polski jako 17-latek, zna pan współczesny Białystok?
Bardzo ładne miasto. Pierwszy raz po wojnie pojechałem tam w latach 90. z ocalałymi z Shoah odsłonić pomnik powstańców z getta. W 2004 r. zabrałem tam rodzinę – pokazać miasto i obozy koncentracyjne, których byłem więźniem. W 2019 r., w czasie Marszu Żywych, odwiedziłem Białystok z młodymi ludźmi z Izraela. Zabrałem ich na cmentarz żydowski przy Żabiej. Nie cmentarz – tam jest tylko tabliczka, że tu leżą zamordowani przez hitlerowców.
Znalazł pan swój dom, ulice, które pamiętał pan z dzieciństwa?
Ani domu, ani ulic, wszystko zburzone. Nie mogę nikogo winić, była wojna niemiecko-rosyjska, ciężkie ostrzały i naloty. Teraz stoją te wielkie osiedla mieszkalne.