Zbombardowany w Hajfongu
Zbombardowany w Hajfongu. Poruszająca historia chłopca okrętowego
Herbatka i ciasto. Na ścianie gablotka z orderami. Najważniejszy Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i wiszący obok medal od Socjalistycznej Republiki Wietnamu.
– Mówi pan, że ile to lat? – upewnia się.
– W tym roku minie 50.
Andrzej Kulesza kręci głową. Jakby nie mógł uwierzyć, że od bombardowania w porcie Hajfong upłynął taki kawał czasu.
Zdążył przepłynąć tysiące mil. Przeżyć kilka morskich katastrof. Awansować z chłopca okrętowego (oficjalnie pomocnika stewarda) na cieślę. Z cieśli na bosmana. A z bosmana na emeryta.
Zestarzał się, ale poranek 20 grudnia 1972 r. pamięta w drobnych szczegółach.
Wtedy należący do Polskich Linii Oceanicznych M/S „Józef Conrad” – drugi statek, na jaki w życiu się zamustrował – został trafiony kilkoma pociskami. Zginęło czterech marynarzy, kilkunastu odniosło rany.
Zdjęcie rozharatanej burty statku Kulesza trzyma w szufladzie z ważnymi dokumentami.
Statek
Zwodowany w jugosłowiańskiej stoczni w Rijece 4 marca 1961 r. M/S „Józef Conrad” był w sile wieku (bliźniacze jednostki „Kochanowski” i „Wyspiański” pływały do Ameryki Łacińskiej jeszcze w latach 80.).
Pisano „piękny drobnicowiec” i zachwycano się jego „smukłą sylwetką”. Nowoczesny i wygodny: „Kabina moja jest dwuosobowym apartamentem. Salonik przekształciłem w pracownię. Sypialnia i łazienka na miejscu pozwalają mi czuć się swobodnie. Statek jest klimatyzowany” – to fragment reportażu pisarza, dziennikarza, poety Andrzeja Brauna.
Braun wówczas nazywał siebie „pisarzem komunistą”. Wierszem wychwalał plan sześcioletni. Prozą trud stoczniowców.