Idź do łóżka zamiast na wojnę
Idź do łóżka zamiast na wojnę, czyli jak Amerykanie unikali służby w Wietnamie
Amerykanie zgromadzili się przed telewizorami 28 lipca 1965 r., by wysłuchać oświadczenia prezydenta. „Drodzy Rodacy – Lyndon Johnson mówił z namaszczeniem – poleciłem dzisiaj, aby nasza dywizja powietrznodesantowa wraz z innymi formacjami zostały w trybie natychmiastowym skierowane do Wietnamu. Zwiększa to liczebność naszych wojsk w tym kraju z 75 tys. do 125 tys. Wkrótce wyślemy na front dodatkowe jednostki. W tej sytuacji pojawia się konieczność zwiększenia liczebności naszych sił zbrojnych poprzez podniesienie miesięcznej kwoty poboru z 17 do 35 tys. (…) Zapewniam was, że podjęcie tej decyzji nie było dla mnie łatwe”.
Ledwie skończył mówić, w tysiącach urzędów poborowych rozdzwoniły się telefony. Spanikowane matki i żony chciały wiedzieć, co ta decyzja oznacza w praktyce dla ich bliskich. W najbliższych latach setki tysięcy Amerykanów miało otrzymać pocztą „pozdrowienia od Wuja Sama”, jak powszechnie nazywano decyzje o wcieleniu do armii.
Cicho o Wietnamie
Kilka miesięcy wcześniej prezydent podjął decyzję, która otworzyła nowy rozdział amerykańskiej historii. Na początku marca 3500 amerykańskich marines z bazy na Okinawie przybyło do miasta Da Nang w Wietnamie Południowym. Stany Zjednoczone nie mogły dopuścić do przejęcia władzy w Wietnamie przez komunistów – mogłoby to doprowadzić do podobnego procesu w pozostałych krajach regionu, co groziło utratą przez Amerykę wpływów w Azji Południowowschodniej na rzecz Chin i ZSRR.
Dlatego od połowy lat 50. XX w. Waszyngton wspierał Sajgon w walce z komunistyczną partyzantką. Wietnam Południowy otrzymywał broń i wsparcie materialne, a jego armia szkolona była przez amerykańskich instruktorów. Kiedy latem 1964 r. północnowietnamska marynarka ostrzelała amerykańskie okręty w Zatoce Tonkijskiej, prezydent Johnson podjął decyzję o wysłaniu amerykańskiego korpusu ekspedycyjnego.