Było blisko
Moskwa 1812. Było blisko, miała powstać „Polska całą gębą”. Co poszło nie tak?
Rankiem 14 września 1812 r. oddziały dowodzącego cesarską kawalerią Joachima Murata zbliżały się do Moskwy. Rosyjskie szańce, gdzie jeszcze niedawno zamierzał się bronić Michaił Kutuzow, zostały opuszczone. Kiedy napoleońskie wojska tego dnia wspięły się na górę Pokłonną, oczom zdobywców ukazał się egzotyczny krajobraz złotych kopuł cerkwi. Jeden z oficerów zaraz określił to jako „azjatycki splendor”. Przydzielony do sztabu Bonapartego Eustachy Sanguszko opowiadał: „Okazała się nam raptem ta dawna stolica carów. Nie mogę przemilczeć, że jej widok zachwycał Polaka, bo każdy słusznie mógł mieć wtedy nadzieję, iż od jej upadku kres nieszczęść naszej ojczyzny zależy”. Napoleon obserwował ze wzgórza domy przez lunetę i z niepokojem oczekiwał przybycia jakiejś delegacji władz Moskwy. Patrole rozjechały się na poszukiwania, ale udało się znaleźć jedynie grupę „opojów i nędzarzy”.
Jako pierwszy do miasta na czele polskiego pułku złotych huzarów wkroczył Jan Nepomucen Umiński, który już w insurekcji 1794 r. był adiutantem gen. Antoniego Madalińskiego. Za nimi postępowały inne oddziały, w tym polska Legia Nadwiślańska słynna z walk w Hiszpanii. Słychać było miarowy krok polskiej i francuskiej piechoty, hurkot kół armatnich, tętent koni i szczęk oręża. Przed Kremlem na placu Czerwonym huzarzy zostali ostrzelani przez uzbrojone pospólstwo. Podciągnięto dwa działa, które kartaczami utorowały drogę. Przez miasto przemaszerował polski V korpus księcia Józefa Poniatowskiego. Moskwa miała być wielkim magazynem żywności, paszy, futer, butów i innych towarów umożliwiających wojsku Napoleona przetrwanie zimy. Z tego względu żołnierze otrzymali rozkaz wkraczania w kolumnach i nieoddalania się od oddziałów. Porządek miały utrzymywać liczne patrole konne.