POLITYKA zamieściła w październiku 1976 r. reportaż ze sklepu spożywczego „Wyznania subiekta”. Fragment o sprzedaży cukru wyrzuciła cenzura. Subiektem był Piotr Kwiatkowski, późniejszy profesor socjologii, który podzielił się z czytelnikami doświadczeniem zza lady, bo odbywał w spożywczaku przymusowe praktyki robotnicze. Cenzurze nie spodobały się jego spostrzeżenia:
„W sklepie: sprzedaliśmy dzisiaj 150 kilo cukru. Ale nawet to nie starczyło dla wszystkich. Pracuję już trochę – wciąż cukier. Ludzie mówią o cukrze, marzą o cukrze, denerwują się z powodu cukru, spekulują. Świat zaczyna się toczyć wokół białego cukru. Kolejka jak zawsze – już o czternastej pierwsi. A postronni ludzie wchodzą do sklepu:
– Jest cukier? – pytają.
– Będzie o szesnastej – niezmiennie odpowiadamy. – O szesnastej będzie pięćdziesiąt kilo!
– A to co, już kolejka za cukrem?
– Tak, proszę pani.
– To tu już stoi pięćdziesiąt ludzi.
– A co ja pani poradzę?
– I ciągle ci sami. Emeryci. Nie mają co robić, to stoją. Z pracy wracam, dla dzieci trzeba cukru. A oni handlują. Pani kierowniczko (tu konfidencjonalnie nachyla się do ucha) nie znalazłby się jeden kilogram?
– A skąd ja pani wezmę?
Tak jest codziennie”.
Oznaka zamożności
Z cukrem bywało różnie. Gorzej podczas panik wojennych lat 50. i 60., kiedy był masowo wykupywany wraz z mąką, słoniną i knotami do lamp naftowych. Cieszył się wzięciem podobnie jak ryż czy makaron, ponieważ łatwo go było przechowywać, dawał łatwo przyswajalne kalorie i był niezbędnym składnikiem do produkcji waluty domowej roboty – bimbru. Skłonność do jego gromadzenia można więc częściowo tłumaczyć doświadczeniami wojennymi.