W chwili wybuchu drugiej wojny światowej Morze Śródziemne i jego wybrzeża miały dla obu walczących stron mniejsze znaczenie niż front na zachodzie Europy. Decydowała o tym nie tylko odległość od Berlina, Paryża i Londynu. Dopóki atlantyckie wejście na Morze Śródziemne kontrolowali Brytyjczycy z bazy w Gibraltarze, poważne zaangażowanie niemieckiej Kriegsmarine nie było na tym akwenie możliwe.
Ciężar walki z alianckimi flotami spoczął więc na barkach włoskiej Regia Marina, licznej, nowoczesnej i dobrze wyszkolonej, ale zbudowanej przez Włochy Mussoliniego wielkim kosztem. Dlatego właśnie jej działania paraliżował lęk przed stratami, nieuniknionymi przecież w obliczu przeciwnika tak doświadczonego jak brytyjska Royal Navy. Nawet po kapitulacji Francji włoskie pancerniki i ciężkie krążowniki niechętnie podejmowały działania ofensywne, trzymając się blisko własnych wybrzeży, gdzie mogły liczyć na wsparcie lotnictwa, koncentrując się na ochronie konwojów płynących do Libii i na Dodekanez.
Bliższe spotkania z flotą brytyjską zwykle kończyły się dla Regia Marina bolesnymi porażkami. Szczególnie duże straty Włosi ponieśli w wyniku lotniczego ataku na Tarent w październiku 1940 r. (POLITYKA 47/20) i w klasycznej bitwie morskiej u przylądka Matapan w marcu 1941 r. W tej ostatniej stracili trzy ciężkie krążowniki, trzy niszczyciele i 2300 marynarzy, przy stratach brytyjskich wynoszących jeden samolot i trzech zabitych. Jednak Regia Marina jako jedyna marynarka wojenna na świecie miała pewien atut – niezwykłą broń i ludzi dość śmiałych, by się nią posługiwać.
Podczas pierwszej wojny światowej, gdy Włochy walczyły po stronie państw alianckich, głównym przeciwnikiem Regia Marina była marynarka austro-węgierska, skutecznie zablokowana na Adriatyku i chroniąca swoje najcięższe okręty w silnie strzeżonej bazie w Puli.