Kołodziej z mazowieckiego Radzanowa, Józef Lejb Mialczyn, martwił się wybrykami syna, niesfornego Mojżesza Abrahama, który urodził się w 1887 r. w Mialczynowie, jak wiele biednych żydowskich rodzin, wyemigrowali w poszukiwaniu szczęścia do Anglii. Zamieszkali na przedmieściach Londynu i zmienili nazwisko na łatwiejsze do wymówienia – Cohen. Mojżesz Abraham stał się Morrisem. To imię bardziej do niego pasowało, bo nie po drodze mu było z biblijnymi patriarchami. Zamiast do ortodoksyjnej szkoły żydowskiej wolał chodzić do szkółki bokserskiej i szukać przygód w dokach.
Kiedy Josef Lejb Cohen szedł do pracy w fabryce włókienniczej, Morris przemyśliwał, co by tu ukraść, żeby wieczorem dobrze się zabawić lub kupić bilet na mecz bokserski. Miara się w końcu przebrała i dwunastoletni łobuz trafił do poprawczaka. Tam, zamiast skutecznej resocjalizacji, Morris jeszcze bardziej się zdeprawował, ucząc się złodziejskiego fachu od doświadczonych kolegów. Kiedy wyszedł z „bandyckiego uniwersytetu”, zdesperowany ojciec postanowił wysłać syna za morze – do Kanady, by tam twarde życie farmera nakierowało go na odpowiednią drogę.
Początkowo wydawało się, że Josef Lejb Cohen uczynił słusznie. Morris w 1905 r. wylądował w Kanadzie i podjął pracę na farmie nieopodal Whitewood. Jako kowboj pilnował bydła, nauczył się strzelać z broni palnej i rzucać lassem oraz grać w karty i tu – ku utrapieniu rodziny – odkrył swój kolejny po boksie i profesji kieszonkowca talent. Rzucił pracę na farmie i zaczął odwiedzać szulernie i jarmarki, na których szła gra w pokera o duże stawki. Z hazardzisty przedzierżgnął się w biznesmena – najpierw jako alfons i przemytnik alkoholu, później z bardzo dobrym skutkiem – handlarz nieruchomości.