Wojny bananowe zaczęły się od... kawałka arbuza. 15 kwietnia 1856 r. w Panamie, wówczas stolicy Republiki Nowej Granady (dzisiejszej Kolumbii i Panamy). Poszło o banał. Grupa znudzonych amerykańskich pasażerów, czekających na odpłynięcie statku do USA, włóczyła się po mieście bez celu. Jeden z nich wziął kawałek owocu od ulicznego sprzedawcy i odmówił zapłaty. Przynaglany, w poczuciu własnej godności wyciągnął broń, sprzedawca rzucił się na niego z nożem i dalej już poszło. Miejscowi wybiegli z maczetami, Amerykanie zaczęli się bronić, w rezultacie spłonęło kilka budynków w porcie, śmierć poniosło dwóch Panamczyków i 15 Amerykanów. Rząd USA zażądał ukarania winnych i rekompensaty – skończyło się na wypłacie niebagatelnej sumy 500 tys. dol.
Czytaj też: Zanim Hiszpanie Meksyk podbili...
W 1898 r. Stany Zjednoczone, korzystając z całkowicie fałszywego pretekstu, wypowiedziały wojnę Hiszpanii, odbierając jej w imię demokracji i prawa do samostanowienia mieszkańców Kubę i Portoryko (przy okazji też Filipiny). Zresztą bez przesady z tym samostanowieniem – USA zagwarantowały sobie nie tylko bazę w Guantanamo, ale też prawo do interwencji wojskowej w przypadku naruszenia własnych interesów. A interesów w Ameryce Środkowej miały coraz więcej.
Bananowy interes
Republika Nowej Granady rozpadła się, gdy Panama ogłosiła niepodległość w 1903 r. Chyba nie przypadkiem w tym samym roku nowy rząd zawarł umowę o „wieczystej dzierżawie” przesmyku, na którym już od pewnego czasu budowano słynny kanał, otwarty w 1914 r. Przez który, co oczywiste, mogły przepływać pancerniki US Navy, wydatnie skracając sobie drogę pomiędzy dwoma oceanami, ale też statki handlowe. A na tych statkach, oczywiście między innymi, płynęły na Zachodnie Wybrzeże USA banany. Owoc wcześniej mało popularny w zachodnim świecie, ale tani i doskonale nadający się jako uzupełnienie drugiego śniadania klasy robotniczej, nie tylko z racji walorów smakowych, ale też łatwości obierania ze skóry. Szybko stały się drugim najbardziej popularnym owocem po jabłkach, a wartość eksportu wzrastała lawinowo – w 1901 r. wynosiła 750 tys. dol., a w 1910 już 10 mln.
Czytaj też: Niebywała akcja ratunkowa
Spośród wielu potentatów w tym zyskownym handlu wyróżniała się United Fruit Company, posiadająca plantacje w Hondurasie, Gwatemali, Panamie, Kolumbii, na Kubie i Jamajce, Portoryko i wielu innych krajach regionu. Kompania inwestowała nie tylko w plantacje, ale też drogi, koleje, media. Posiadała własne siły porządkowe i wywiadowcze, pracownikom płaciła bonami ważnymi tylko we własnych sklepach, nie cofała się przed zabójstwami i zamachami stanu, wszędzie stając ponad prawem formalnie niepodległych państw. Strajki tłumiono bezwzględnie i krwawo, np. w 1928 r., podczas „bananowej masakry” w Cienaga w Kolumbii, armia zabiła kilkuset robotników (dokładna liczba nie jest znana, bo ciała ofiar wrzucano do morza).
Dlaczego kolumbijscy żołnierze strzelali do własnych obywateli? Bo władze kompanii zagroziły interwencją amerykańskiego Marine Corps, a groźba ta nie była blefem. Piechota marynarki wojennej walczyła już w Panamie, na Kubie, Santo Domingo, Haiti, w Nikaragui. Operacje te zdarzały się tak często, że w 1935 r. Korpus wydał specjalny podręcznik zatytułowany „Small Wars Operations”.
Czytaj też: Banan – surowiec mocno polityczny
Imperialny reket
Przywołajmy zresztą słowa naocznego świadka. Smedley Butler, generał marines służący w korpusie 34 lata i wielokrotnie odznaczany za męstwo, po odejściu z armii napisał książkę o wszystko wyjaśniającym tytule „Wojna to szwindel”. Tak podsumował swoją służbę:
Pomogłem uczynić Meksyk, zwłaszcza Tampico, bezpiecznym miejscem dla amerykańskich interesów naftowych w 1914 r. Pomogłem uczynić z Haiti i Kuby przyzwoite miejsca do zbierania dochodów przez chłopców z National City Bank. Pomagałem w zgwałceniu pół tuzina republik Ameryki Środkowej dla Wall Street. Pomogłem oczyścić Nikaraguę dla międzynarodowego domu bankowego Brown Brothers w latach 1909–1912. W 1916 r. zapaliłem w Dominikanie światło dla amerykańskich interesów cukrowych. W Chinach pomogłem dopilnować, by Standard Oil działał bez przeszkód. (...) Patrząc wstecz, czuję, że mogłem dać Alowi Capone kilka wskazówek. Najlepsze, co on potrafił, to zbieranie reketu w trzech okręgach. Ja działałem na trzech kontynentach.
Szczęśliwie historia potoczyła się dalej i żyjemy już w zupełnie innym świecie, prawda?
Czytaj też: Wszystko, czego nie chcecie wiedzieć o bananach