ŁUKASZ LIPIŃSKI: – Pana książka zaczyna się od przemocy, wszechobecnego, upadlającego bicia.
KACPER POBŁOCKI: – Czytając relacje, pamiętniki i wspomnienia, zrozumiałem, że jedynym wspólnym mianownikiem opowieści o pańszczyźnie jest bicie. Bicie pełniło funkcję fundamentu, pozwala nam zrozumieć, jak jednostki i grupy łączyły się w całość. Jest świetna książka Orlando Pattersona o niewolnictwie. To globalna synteza porównująca różne formy niewoli: starożytny Rzym z nowożytną Ameryką, średniowieczne Chiny z XIX-wieczną Rosją. Bicie jest tam kluczowym zjawiskiem, nadaje spójność strukturze społecznej. I to bardzo pasowało do pańszczyźnianej Polski: w prawie były zapisy, że szlachcic mógł to, chłop tamto, ale na co dzień te wszystkie sprawy manifestowały się w przemocy.
Przemoc była powszechna, nie tylko w relacjach pana z chłopem. W pamiętnikach jest pełno tortur, mordowania, wkręcania palców w kurki muszkietów...
Bijącym nie zawsze była szlachta, bitym nie zawsze był chłop. Musimy sobie wyobrazić społeczeństwo, które jest bardzo inne od naszego, wyprawa do pańszczyźnianej Polski to jak podróż na Marsa. Naga przemoc była wtedy jedynym sposobem egzekwowania dyscypliny. Teraz rano wychodzimy do pracy, bo czujemy taki obowiązek. Dzięki pracy dostajemy pieniądze, za które kupujemy sobie jedzenie i zapewniamy dach nad głową. Boimy się pewne rzeczy zrobić, bo pójdziemy do więzienia. Mamy policję, aparat państwowy, szkołę, która nas wychowuje, media, które mówią, co mamy myśleć. A wtedy, jeśli ktoś chciał kogoś do czegoś zmusić, np. do darmowej pracy, to używał siły.
Symbolem tej opresji były szubienice na środku wsi. Często likwidowali je dopiero zaborcy.
Polska nie była jedynym krajem, w którym torturowano ludzi, ale każdy ustrój miał swoją kaźń ostateczną, ten straszak, który utrzymywał społeczeństwo w karbach.