„Fasada i tyły” – to sformułowanie Stanisława Barańczaka oddaje istotę epoki Edwarda Gierka. Trafnie opisuje ówczesnych technokratów. Od frontu młodzi i nowocześni, znający języki obce, pragmatyczni, skoncentrowani na rozwoju kraju i dobru obywateli, walczący ze starymi układami – to przedstawienie propagandy. Tyły nie wyglądały już tak dobrze – arogancki aparatczyk, nierzadko o miernych kwalifikacjach, wykorzystujący zajmowane stanowisko dla osobistych korzyści to typ, który kojarzył się ludziom z władzą.
Poprzednie rządy, ascety Władysława Gomułki, oznaczały także dla elity partyjnej wyrzeczenia i zaciskanie pasa. Nic dziwnego, że ludzie władzy różnych szczebli czuli niedosyt dóbr i zaszczytów. Jeszcze w 1971 r. część członków PZPR podczas rozmów z egzekutywą partii wyrażała opinię, że zawiodła się, licząc, że „legitymacja pomoże w załatwieniu niektórych spraw natury osobistej”.
Nowi beneficjenci
Kto i kiedy z ekipy Gierka dał sygnał „teraz my”? Ogłosił, że nastąpił moment zaspokojenia apetytów konsumpcyjnych aparatu władzy? Nie wiemy. Prawdopodobnie wiele decyzji skumulowało się w proces obrastania przywilejami i symbolami statusu. Początek należy wiązać z dwoma dekretami wydanymi 5 października 1972 r. przez Radę Państwa, której przewodniczył Henryk Jabłoński. Pierwszy z nich, „o uposażeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe”, zawierał listę stanowisk od przewodniczącego Rady Państwa i premiera poprzez marszałka Sejmu, ministrów, prezesa PAN, prokuratora generalnego PRL po dyrektorów w ministerstwach. Uposażenie wszystkich tych osób składało się od tej pory z uposażenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego, który nie podlegał opodatkowaniu. Istotne było to, że pensje i owe dodatki dla siebie i pozostałych urzędników ustalał według własnego uznania premier, jak byśmy dziś powiedzieli „bez żadnego trybu”.