Co się stało w Hanaczowie
Jak Polacy i Żydzi walczyli z Niemcami w Galicji
ANDRZEJ BRZEZIECKI: – „Kiedyś był inny świat” – mówi jeden z bohaterów pana książki o Hanaczowie, wsi w powiecie przemyślańskim: Polacy żenili się z Ukrainkami, a z Żydów może i się pośmiali, ale „złego nie było”.
DAMIAN K. MARKOWSKI: – Przemyślany, położone 50 km na południowy wschód od Lwowa, były takim osobnym polsko-żydowsko-ukraińskim światem, gdzie napięcia, nawet po zabójstwie ministra Bronisława Pierackiego w 1934 r., nie były silne. Relacje stamtąd – i to nie tylko polskie – w odróżnieniu od wspomnień z wielu innych miejscowości, pełne są słów o dobrym współżyciu.
Jednak w 1936 r. coś zgrzytnęło podczas Jordanu, czyli święcenia wody…
Rzymskokatolickiego księdza, który dotąd uczestniczył w uroczystościach grekokatolików, zbulwersował ukraiński nacjonalistyczny transparent, jaki przynieśli wierni. Nakrzyczał na Ukraińców, a polskich wiernych zabrał z procesji. Wodę dla nich poświęcił osobno.
Później było gorzej: rozhulały się nacjonalizmy. Przed wybuchem II wojny członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) otwarcie zapowiadali rozprawę z Polakami i Żydami. Ale nacjonalizm był nie tylko ukraiński. Do Przemyślan na „akcję antyżydowską” przyjechała polska bojówka ze Lwowa, częściowo złożona ze studentów, chłopców z „dobrych domów”. O skali ich nienawiści mówi to, że chciało im się przyjechać kilkadziesiąt kilometrów, by zrobić krzywdę komuś, kogo nigdy wcześniej nie widzieli i kto im w niczym nie zawinił.
Wybuch wojny ukraińscy nacjonaliści przyjęli z radością, ale zamiast czołgów z czarnymi krzyżami zjawiły się te z czerwonymi gwiazdami.
Sowiecki zabór oznaczał koniec tamtego świata.