Historia

Płomienie przy urnach. 100-lecie plebiscytu na Górnym Śląsku

Polskie wojska na Górnym Śląsku, czerwiec 1922 r. Polskie wojska na Górnym Śląsku, czerwiec 1922 r. Piotr Mecik / Forum
Niezwykła aura towarzyszyła tym wyborom: blask zapalonych świec przy urnach wzmagał ten szczególny klimat. Karta przeciwna musiała bowiem natychmiast zostać zniszczona.

20 marca 1921 r. Górnoślązacy decydowali w plebiscycie, z jakim państwem chcą związać swoje losy na dobre i złe. Ciemniejsza kartka – zostajemy z Niemcami, jasna – idziemy do Polski. Trzeba zaznaczyć, że wybór nie był deklaracją narodowością, czyli nie określał, kim się czują: Polakami czy Niemcami. Decydowała opcja państwowa. Kwestie poczucia narodowego były oczywiście ważne, nawet bardzo ważne, ale nie decydujące.

Niezwykła aura towarzyszyła tym wyborom. Blask zapalonych świec przy urnach wzmagał ten szczególny klimat. Karta przeciwna musiała natychmiast zostać zniszczona. Zadbano, aby wyborca miał przeświadczenie, że właśnie dokonuje się akt wielkiej wagi. Bo też takie znaczenie miały te wybory. Jeszcze jeden był powód ich wyjątkowości: zarówno w Berlinie, jak i Warszawie wierzono w pewne zwycięstwo.

Warmia, Mazury i Powiśle

Zgodnie z wersalskim traktatem pokojowym z 1919 r. na pograniczu Polski i Niemiec – odradzającego się młodego państwa nabuzowanego wielkimi nadziejami i przegranego, przebrzmiałego mocarstwa, w którym nadzieja legła w gruzach – zadecydowano, że przyszłość określą dwa plebiscyty rozstrzygające o przynależności państwowej: na Warmii, Mazurach i Powiślu oraz na Górnym Śląsku. Wcześniej brana jeszcze była pod uwagę Wielkopolska, ale tam o przynależności zdecydowało zwycięskie powstanie na przełomie 1918 i 1919 r.

Na północy kraju głosowano 11 lipca 1920 r. Wybierano między Polską a Prusami Zachodnimi lub Prusami Wschodnimi, rozdzielonymi polskim korytarzem. Nazwa „Niemcy” ostrożnie nie padła. Na życzenie strony polskiej do głosowania dopuszczono – podobnie jak do plebiscytu na Górnym Śląsku – osoby urodzone na tych ziemiach, które wyjechały za pracą w głąb Niemiec, przede wszystkim do Zagłębia Ruhry. Przyjechało ok. 100 tys. Mazurów i Warmiaków, traktowani byli jako emigranci.

Czytaj też: Warmia i Mazury. Spóźniona niepodległość

Warszawa początkowo uważała, że w procesie tworzenia państw narodowych ziemie północne bezdyskusyjnie powinny znaleźć się w granicach Polski. Za tą ideą miały przemawiać argumenty historyczne, przede wszystkim krzywda zaborów, bo przed 1772 r. Warmia i Powiśle były w Rzeczpospolitej. A także równie ważne względy językowe: według niemieckich/pruskich statystyk z 1910 r. 70–80 proc. ludności posługiwało się wariantem polskiego (Wasserpolnisch). Wersal jednak uznał, że kwestie językowe to za mało znaczący argument na rzecz decyzji o państwowości. Zdecydować miało głosowanie.

Ten plebiscyt Polska sromotnie przegrała. Aż 96 proc. głosujących opowiedziało się za Prusami. W tym 95 proc. emigrantów z Niemiec nie chciało zmieniać państwowości. To powinno skłaniać stronę polską do wyciągnięcia stosownych wniosków przed kolejnym plebiscytem na Śląsku. Na Warmii i Mazurach wynik mógłby być wprawdzie nieco lepszy, ale nie zwycięski. Czy można się było temu dziwić? Bo jaki mógł być wówczas wybór między starymi, znanymi, dobrymi Prusami a niespełna dwuletnim państwem, które było wielką niewiadomą, w którym od kilku dni na Warszawę parli bolszewicy?

Gra o Śląsk

Polska batalia o Śląsk rozpoczęła się jeszcze przed uzyskaniem niepodległości, w pamiętnej 14-punktowej deklaracji prezydenta USA Woodrowa Wilsona ze stycznia 1918 r. Deklaracja ta stała się podstawą toczących się pokojowych negocjacji z pokonanymi państwami – w jej punkcie 13. stwierdzono: „Powinno być ustanowione niepodległe państwo polskie, które winno obejmować terytoria zamieszkałe przez bezspornie polską ludność”. Takie stanowisko poparli zgodnie premierzy Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch. W październiku 1918 r. Roman Dmowski w imieniu Komitetu Narodowego Polskiego przedstawił amerykańskiemu prezydentowi projekt przyszłych granic państwa polskiego. W tym granicę polsko-niemiecką na Śląsku. W Polsce miała znaleźć się prawie cała rejencja opolska, obejmująca terytorialnie Górny Śląsk. Argumentem decydującym miał być spis ludności przeprowadzony w 1910 r. Jak podawały statystyki niemieckie: z ponad 2 mln mieszkańców blisko 60 proc. wskazało język polski jako ojczysty.

Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka. Że Polska włączy Górny Śląsk w swoje granice bez większych przeszkód. W końcu mieliśmy po swojej stronie wielkiego sprzymierzeńca – wspierała nas Francja, która była zainteresowana jak największym osłabieniem Niemiec, także przez uszczuplenia terytorialne. Odmienny punkt widzenia prezentowała Wielka Brytania, zadowolona przede wszystkim z tego, że po kapitulacji Rzeszy nie miała już przeciwnika na morzu. Jednak Londyn obawiał się nadmiernego wzrostu znaczenia Francji w nowym europejskim układzie. Poza tym przemysł górnośląski pod rządami Niemiec był istotnym elementem i zarazem gwarancją spłaty reparacji wojennych wobec aliantów. Co ciekawe, tego samego argumentu, ale odwróconego na swoją rzecz, używała strona polska przed plebiscytem: oto żyjąc w Niemczech, Ślązacy będą musieli zaciskać pasa i spłacać narzucone w Wersalu odszkodowania.

To wówczas premier Wielkiej Brytanii Dawid Lloyd George palnął historyczną bzdurę: „Oddać w ręce Polaków przemysł Śląska, to jak wkładać w łapy małpy zegarek”. Ta błyskotliwa niedorzeczność, rzucona ponad wiek temu w polityczną przestrzeń, choć w zmodyfikowanej wersji, przywoływana jest przez współczesnych „prawdziwych Ślązaków” z kręgu autonomistów: dać Polsce Śląsk to jak małpie zegarek.

Czytaj też: Traktat w Wersalu rozczarował Polaków

Żeby się nie pozabijali

Zwycięskie mocarstwa, nie mogąc dojść do zgody w spornej kwestii – czy Górny Śląsk lepiej zostawić w granicach Niemiec, czy oddać go Polsce – postanowiły zdać się na wolę mieszkańców. Zdecydowano więc, że o jego przynależności rozstrzygnie głosowanie. W obawie, żeby przed pójściem do urn Górnoślązacy nie wzięli się za łby, żeby się nawzajem nie pozabijali – jak to dosadnie i sugestywnie ujął znawca rzeczy Józek Krzyk z „GW” – postanowiono wysłać tam siły rozjemcze Anglii, Francji i Włoch.

Konsekwencją kontrowersji politycznych arbitrów było ustalenie w Wersalu, że o przynależności Górnego Śląska rozstrzygnie plebiscyt. W sierpniu 1919 r. wybuchło I powstanie śląskie. Już wtedy działały silne konspiracyjne struktury Polskiej Organizacji Wojskowej. I choć w tym zbrojnym zrywie szukało się i wciąż szuka wymowy antyplebiscytowej, to w tamtej rzeczywistości miał on wymiar bardziej społeczny – nawet proletariacki – niż narodowy. Powstanie krwawo stłumiono.

Śląsk jak Bawaria. Kto da więcej?

W ramach propagandowej walki przedplebiscytowej pruski parlament w październiku 1919 r. zdecydował o wydzieleniu rejencji opolskiej z Prowincji Śląskiej ze stolicą we Wrocławiu. Utworzono Prowincję Górnośląską ze stolicą w Opolu. Przyznano jej większą samorządność niż pozostałym pruskim jednostkom administracyjnym.

Dla wzmocnienia niemieckiej oferty wyborczej zaproponowano, żeby w dalszej kolejności dążyć do uzyskania autonomii Górnego Śląska, który miałby się stać odrębnym krajem związkowym na wzór choćby Bawarii. Po plebiscycie i podziale Śląska pomysł ten upadł.

W obawie przed korzystnym dla Polski wynikiem zaczęto lansować inną koncepcję, wspieraną przez wielki kapitał. Chodziło o utworzenie, na wzór Szwajcarii, samodzielnego i neutralnego państwa Freistaat Schlesien – na początku pod protektoratem Czechosłowacji, Niemiec i Polski. W propozycji tej krył się zamysł baronów górnośląskich kopalń i hut, którzy liczyli po cichu, że nowe państewko nie będzie musiało spłacać odszkodowań wojennych. Jak widać, każdy dbał o swój interes.

W tej sytuacji Polska, chcąc pozostać w grze, musiała podnieść rękawicę. Zrobić coś, co osłabiłoby tę atrakcyjną niemiecką ofertę. Czasu było coraz mniej. Trzeba było działać szybko. W lutym 1920 r. władzę nadrzędną na Górnym Śląsku objęła Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa, której przewodniczył francuski gen. Henri Le Rond. W Bytomiu ruszył Polski Komisariat Plebiscytowy z Wojciechem Korfantym na czele.

15 lipca 1920 r. Sejm Ustawodawczy Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił ustawę konstytucyjną „zawierającą statut organiczny województwa śląskiego”. Jako jedyne w kraju (sic!) miało mieć swój regionalny parlament – Sejm Śląski – i własny Skarb.

Polska nie miała jeszcze swojej konstytucji – powstała wszak dopiero w marcu 1921 r. Jako niepodległe państwo dopiero raczkowała, jednak w błyskawicznym tempie stworzyła konstytucję dla Śląska, nadającą regionowi status autonomiczny. To był polityczny majstersztyk – w tym momencie takie województwo jeszcze nie istniało, a region należał do Rzeszy. To była istotna, choć nie jedyna polska karta w grze o Śląsk.

Miesiąc później wybuchło II powstanie śląskie. Kolejny już zryw był radykalną odpowiedzią na terror niemieckiej policji Sipo i bojówek paramilitarnych, które planowo dążyły do zdezorganizowania polskiej akcji plebiscytowej. Po tygodniu krwawych walk – i decyzji Międzysojuszniczej Komisji o rozwiązaniu Sipo – działania ustały. Pilnowanie porządku powierzono nowej, polsko-niemieckiej policji plebiscytowej. Cel został więc osiągnięty.

Czytaj też: Autonomiczny Śląsk lat 20.

Niedziela Palmowa. Niemcy czy Polen?

W plebiscycie 20 marca 1921 r. Górnoślązacy mieli podjąć brzemienną w skutki decyzję – zadeklarować, w jakim państwie chcą mieszkać i żyć. Na jednej kartce wyborczej był napis: „Deutschland – Niemcy” – oczywiście w Niemczech. Na drugiej: „Polska – Polen” – w Polsce.

Nie była to prosta odpowiedź na pytanie o to, kim się głosujący czują – Polakami czy Niemcami – choć pośrednio taką przecież była. Aby głosować, należało mieć co najmniej 20 lat ukończone już 1 stycznia, urodzić się na Śląsku lub przynajmniej od 17 lat tutaj mieszkać. Na życzenie strony polskiej dopuszczono do plebiscytu osoby, które z różnych powodów wyjechały ze Śląska albo zostały z niego deportowane. Przybyło ponad 192 tys. emigrantów, którzy mieli wzmocnić polskie głosy.

Cisza wyborcza nie obowiązywała, więc do ostatnich minut trwała w kościołach i na ulicach ożywiona agitacja. O dziwo obyło się bez strzelaniny, niemal codziennej w atmosferze przedplebiscytowej. Nie brano się za łby i nie targano po szczękach. Może wpłynęła na ten spokój waga sytuacji, a może tradycyjne okoliczności tego dnia? To była Niedziela Palmowa.

Czytaj też: PRL a Ziemie Odzyskane

Jedną kartę do urny, drugą spalić

Strona polska nadziei upatrywała w rezultatach spisu powszechnego sprzed ponad dekady. A przede wszystkim w wynikach wyborów komunalnych z listopada 1919 r. Stowarzyszenia i organizacje polskie, choć niekoniecznie z polskością w nazwie, zdobyły w powiatach, gminach miejskich i wiejskich 60 proc. mandatów. I choć mocarstwa międzysojusznicze uznały tamte wybory za nieważne, to nowo wybrane władze ukonstytuowały się i de facto podjęły urzędowanie.

Wybory bez wątpienia stanowiły ważną próbę sił przed plebiscytem. Ale z drugiej strony, wyprzedzając fakty, uśpiły stronę polską w kampanii plebiscytowej. Akcentowano, rzecz jasna, wspólnotę języka i religii katolickiej. Poza tym w młodej Polsce Ślązacy mieli rozwinąć skrzydła, a w Niemczech pozostać obywatelami drugiej kategorii.

Czytaj też: Niemiecki Śląsk po Wielkiej Wojnie

Z kolei Niemcy przypominali, że choć w wojnie ponieśli sromotną klęskę, to ich państwo funkcjonowało jak szwajcarski zegarek. I zapewniali, że niebawem, po sprawiedliwym ustaleniu granic, wróci do poprzednich reguł gry. Bo w Niemczech, mimo wojennej klęski, zapewniona była praca i zarobki wyższe niż gdzie indziej w Europie. Zapewnione były emerytury na starość i opieka socjalna w razie chorób czy wypadków. W tym przekazie Polska była krajem biednym i zacofanym. Ślązacy mieli się tu stać mięsem armatnim w toczonych na wschodzie wojnach albo czekał ich los parobków pod szlacheckim batem.

W dniu głosowania obowiązywał zakaz sprzedaży alkoholu i noszenia broni. Spośród ponad 1,2 mln uprawnionych przy urnach stawiło się aż 97 proc. zatroskanych o swoją przyszłość obywateli. Szara koperta opatrzona była francuską pieczęcią Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej na Górnym Śląsku, która organizowała i nadzorowała przebieg wydarzenia. Z dwóch otrzymanych kart skrytych w kopercie należało za kotarą wrzucić do urny jedną – z nazwą „Polska” lub „Niemcy” – a drugą spalić nad świecą. Miało to zapobiec fałszerstwom. Zabieg niekoniecznie był udany. Sporo wyborców, choć głosowanie było tajne, chwaliło się swoją decyzją. Wynosili przed lokale kartę, której nie wrzucili – i manifestacyjnie darli. Żeby wśród sąsiadów, znajomych, towarzyszy partyjnych itd. nie było wątpliwości, na kogo głosowali. Któremu państwu są lojalni i które noszą w sercu.

Czytaj też: Najcenniejsza polska dzielnica

Pasztet, polski groch, niemiecka kapusta

Ponad 700 tys. głosujących (60 proc.) wybrało Niemcy, więcej niż 480 tys. (40 proc.) postawiło na Polskę. Spośród 192 tys. emigrantów – osób, które urodziły się na Górnym Śląsku, ale pracowały i mieszkały w głębi Niemiec, na których poparcie Polska liczyła – tylko 10 tys. chciało żyć w odradzającej się RP. Ich sympatie łatwo można było ustalić przy liczeniu głosów, ponieważ otrzymali karty w innych odcieniach. Gdyby nie uwzględniono emigrantów, to wynik byłby 53 do 47 na korzyść Niemiec.

Wyniki znane już były następnego dnia. No i wyszedł niezły plebiscytowy pasztet, bo obie strony odczytały je jako swoje zwycięstwo. W miastach, szczególnie przemysłowych, zdecydowanie postawiono na Niemcy. Ale w gminach podmiejskich, które dzisiaj są dzielnicami tych miast, często zwyciężała opcja polska.

Niemcy były przekonane, że zwycięzca bierze wszystko, a w ustaleniach w Wersalu nie było wzmianki o podziale terenu plebiscytowego. Był natomiast art. 88, który mówił m.in., że głosowanie ma być obliczone gminami, a podział liczony według gmin, w których każda ze stron uzyskała większość. Za Polską opowiedziało się ich 45 proc., ale zajmowały większą powierzchnię niż zwycięskie gminy niemieckie. Tym sposobem polski groch wymieszany został z niemiecką kapustą. Za nic w świecie nie można było dokonać sprawiedliwego podziału według wersalskich ustaleń.

Czytaj też: Polsko-niemiecko-czeskie pogranicze

W tej trudnej i niejasnej sytuacji zagrał va banque Wojciech Korfanty. Dwa dni po głosowaniu, 22 marca 1921 r., w odezwie do ludności górnośląskiej zaproponował przyznanie Polsce blisko 60 proc. terenów plebiscytowych i wykreślił tzw. linią Korfantego granice, w których zamieszkiwało 70 proc. ludności. Sięgała ona sporo za Strzelce Opolskie, a do granic Polski dochodziła koło Olesna – samo miasto było już niemieckie.

Ale właśnie linia stała się, za sprawą Francji, podstawą negocjacji. Wprawdzie gen. Le Rond, przewodniczący Międzysojuszniczej Komisji Plebiscytowej, zaproponował niewielkie jej przesunięcie na wschód, lecz było to wciąż dla Polski korzystne rozwiązanie.

Swój projekt podziału zgłosili przedstawiciele Wielkiej Brytanii i Włoch – miał uwzględniać proporcje głosów, potencjał demograficzny i ekonomiczny. Wiadomo było, że Londyn konsultował go z Berlinem. Najpierw zatwierdził go minister spraw zagranicznych Włoch, co ochrzczono tzw. linią Sforzy. Na początku maja oczekiwano aprobaty Wielkiej Brytanii. Polska przegrywała więc Śląsk dwa do jednego. W tym rozdaniu przyznawano Rzeczpospolitej tylko powiaty pszczyński i rybnicki, kawałek okręgu przemysłowego wokół Katowic oraz skrawki tarnogórskiego i lublinieckiego. Było to 25 proc. obszaru plebiscytowego z 21 proc. ludności. W tym projekcie większość wielkiego przemysłu pozostawała w Niemczech.

Czytaj też: Spór o śląskie granice

Do broni!

W tej sytuacji kierownictwo obozu polskiego zdecydowało się – wbrew oficjalnemu stanowisku Warszawy, ale równocześnie za jej cichym przyzwoleniem – na rozpoczęcie III powstania. Wybuchło w nocy z 2 na 3 maja 1921 r. Wojciech Korfanty, przewodniczący Polskiego Komisariatu Plebiscytowego, ogłosił się jego dyktatorem.

Był to jasny i okupiony krwią śląską sygnał, że konfliktu na Górnym Śląsku nie da się zakończyć bez spełnienia polskich aspiracji. Przynajmniej częściowo.

Czytaj też: Coraz więcej Ślązaków. Czy w 2021 r. padnie rekord?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama