Dzisiejszy rynek mediów ukształtował się po 1989 r. w ciągu pierwszych 2–3 lat transformacji. Wówczas jego budowa była manifestem nowego ustroju, a także jednym z pierwszych i największych projektów prywatyzacyjnych III RP. W kwietniu 1990 r. powstała Komisja Likwidacyjna Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej Prasa-Książka-Ruch. Miała zastąpić hegemonicznego molocha poprzedniego reżimu i zaproponować nowy porządek prasowy sprzyjający pluralizmowi w mediach. Do tej pory RSW kontrolowała 90 proc. rynku prasowego i 25 proc. książkowego, pracowało w niej kilkanaście tysięcy ludzi. Posiadała oficyny wydawnicze, drukarnie, ośrodki wypoczynkowe i domy pracy twórczej, Kluby Międzynarodowej Prasy i Książki zwane „empikami” i oczywiście kolportaż. W tej niby-spółdzielni 95 proc. udziałów miała Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, a przejęła je jej następczyni – Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej (SdRP).
Oczywiście przekształcenie było projektem politycznym, wprowadzanym z przeświadczeniem, że media – ta, jak przywykło się mówić, czwarta władza – w dużej mierze będą kształtować ustrój wyłaniającego się państwa, a później jego instytucji i praktyk. Miały wywierać wpływ na formowanie się demokracji w jej różnorodności. Tak wyglądało to w wersji idealistycznej. Jeszcze przed powstaniem Komisji Likwidacyjnej trwały gorące dyskusje, pojawiały się postulaty i pomysły, nie brakowało i takich, by całą starą prasę zamknąć, a pracujących w niej dziennikarzy i redaktorów wysłać na zieloną trawkę. Ewentualnie niektóre tytuły zachować, ale obsadzić je nowymi ludźmi według zasług opozycyjnych.
Pokusa była duża, bo na nowym rynku świetnie dawały sobie radę dwa pisma wywodzące się właśnie z tradycji demokratyczno-opozycyjnej i tzw.