Sobota, 28 stycznia 2006 r., godz. 17:15.
A tymczasem gołębie z rękami założonymi na plecach dreptały niespokojnie tam i z powrotem...
(Ken Kesey, „Lot nad kukułczym gniazdem”)
Czy wiedziały, co się za chwilę stanie? Ci, co przeżyli, różnie pamiętają ten moment. Komuś zdawało się, że na ułamek sekundy stała się cisza. Inni – wręcz przeciwnie, zapamiętali jakiś złowrogi rumor. Jeszcze inni niczego nie chcą pamiętać i przeganiają nieproszone obrazy. 15 lat temu runęła hala Międzynarodowych Targów Katowickich.
Jak 170 czołgów T-34
Tego dnia dobiegały końca VII Międzynarodowe Targi Gołębi Pocztowych. Hala była olbrzymia, sto na sto metrów – i powoli już pustoszała. Niedawno skończyły się dekoracje gołębich championów i z ponad tysiąca wystawców i zwiedzających zostało jeszcze może z 70 osób. I tysiące pięknych ptaków. Pokaz kończył się z przytupem, dudniła rockowa kapela żegnająca wychodzących. Do zobaczenia za rok! Do zobaczenia...
Zima była sroga. Śnieg padał od wielu dni, zamarzał, ziąb przenikał do szpiku kości. Na dachu największej hali wystawowej w całym MTK zalegały stare warstwy zmarzliny i śniegu, a wciąż zbierały się nowe. Jak później obliczyli biegli glacjolodzy – ciężar blisko 5 tys. ton. To tak jakby na dachu ustawić blisko 170 czołgów T-34 po 30 ton każdy.
Taki wielodniowy bagaż dźwigał dach konstrukcji, która nigdy nie powinna powstać, która nigdy nie powinna być odebrana przez nadzór budowlany, która wreszcie, w związku z tym, nigdy nie powinna zapraszać gości. Żadnych.
Czytaj też: Tego dnia śmierć przyszła z góry
W gołębiach narastał niepokój
Razem ze Sławkiem Mizerskim byliśmy około północy pod halą. Pod tym, co z niej zostało. Wśród szczęśliwie uratowanych hodowców i gości wystawy. Zdążyli uciec, wyskoczyć, wyczołgać się. Mróz trzymał, było –17 st. Na resztkach hali, na sterczących żeliwnych rurach i na pobliskich drzewach przysiadały uwolnione ptaki. Zdezorientowane tą niespodziewaną i straszną wolnością. Oczekujące. Cienie innych krążyły nad rumowiskiem. Ci, którzy wcześniej byli w hali, mówili, że jakiś czas przed tragedią w uwięzionych za kratkami klatek gołębiach narastał niepokój. Może to pożegnalny koncert wdzierał się decybelami w ich ptasie zmysły? A może już słyszały po swojemu jęki uginających się filarów i zgrzyty rozdzieranych blach dachu.
Ci, co przeżyli, mówili nam, że kwadrans po 17, a może kilka sekund wcześniej czy później, zapamiętali tę chwilę jako huk, rumor, uderzenie, trzaski, głuche odgłosy. Albo dźwięk krótkiej, dziwnej ciszy. Ktoś pamiętał iskry z rozerwanych przewodów elektrycznych. Ciemność. A potem już tylko krzyki, jęki, wołania, błagania do Boga, wycia z bólu. A nad tym wszystkim łopot skrzydeł ptaków wydostających się szczelinami ze zmiażdżonej konstrukcji.
O 22:15 w akcji ratowniczej zarządzono ciszę, żeby wyłapać przy pomocy urządzeń i ludzkich uszu jakiekolwiek głosy: szepty, jęki, modlitwy... Cisza. Nic, tylko cisza. Wtedy do akcji włączono psy. Szukały już tylko zmarłych. Wyciągano i wyciągano ich przez całą noc. Okrycia otulały straszliwie zmasakrowane ciała, ratownicy nie kryli łez. Wyciągali i płakali.
Tego zimowego dnia zginęło 65 zwiedzających i hodowców gołębi. W tym dziewięciu hodowców z sąsiednich krajów. Trzy ciała odnaleziono dopiero kilka dni później przy odgruzowywaniu tego, co zostało po hali. W wyniku katastrofy 26 osób doznało trwałego kalectwa, a 140 było mniej lub ciężej rannych.
MTK. Skazani za zaniedbania
Po 15 latach już prawie zapadła klamka w sprawie odpowiedzialności karnej za spowodowanie największej katastrofy budowlanej w historii Polski. Już prawie. Tli się jeszcze nadzieja Bruce′a R., obywatela Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii, w tamtym czasie członka zarządu MTK. W pierwszej instancji został skazany na trzy lata więzienia za zaniedbanie obowiązku utrzymywania hali w należytym stanie technicznym – dopuścił do nagromadzenia śniegu i mimo zagrożenia nie odwołał wystawy. W apelacji został uniewinniony, ponieważ pozostawał w błędzie co do faktycznego stanu hali – w MTK bywał rzadko, a na odległość był mamiony uspokajaniami i kłamstwami.
Z kolei Sąd Najwyższy w postępowaniu kasacyjnym uchylił uniewinnienie i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania Sądowi Apelacyjnemu w Katowicach. A ten w listopadzie 2019 r. skazał byłego członka zarządu na półtora roku więzienia. W połowie ubiegłego roku do SN wpłynął wniosek o kasację. Sprawą zajął się w grudniu 2020 r. – SN nie wstrzymał wobec Bruce′a R. wykonania kary, ale też nie wyznaczył terminu posiedzenia kasacyjnego.
Pozostałe sprawy są definitywnie zakończone i tylko łaska prezydenta może coś w tej materii zmienić. Należy więc zapytać, co – od 28 stycznia 2006 r. – zważyła ślepa Temida?
Czytaj też: Rachunki za śmierć w MTK
Proces zaczął się w 2009 r. Przed Sądem Okręgowym w Katowicach stanęło 12 osób oskarżonych o niebywałe błędy projektowe, budowlane, nadzorcze i wiele innych związanych z niewłaściwą eksploatacją i zarządzaniem halą MTK. Koordynator techniczny obiektu Piotr I. dobrowolnie poddał się karze; zarzucano mu, że w chwili dramatu drzwi ewakuacyjne były zamknięte – na szczęście w tej części hali nikt nie zginął ani nie odniósł obrażeń. Ze względu na stan zdrowia z procesu wyłączony został architekt Szczepan K., który sygnował dokumenty kolegi, chociaż sam hali nie projektował. Jeden z oskarżonych zmarł w trakcie procesu na zawał serca.
Dla dziewięciu oskarżonych prokurator żądał kar od sześciu do dziesięciu lat więzienia. W rezultacie i wyniku rozstrzygnięć I i II instancji oraz po oddaleniu kasacji wobec pięciorga skazanych i skasowaniu wyroku uniewinniającego Bruce′a R. – odpowiedzialność w wymiarze karnym wygląda tak:
• Jacek J., projektant hali – dziewięć lat pozbawienia wolności za umyślne sprowadzenie katastrofy z zamiarem ewentualnym. Mógł liczyć się z tym, że budowla się zawali. Nie ukończył studiów, nie miał stosownych uprawnień do projektowania, stąd swoje prace podsuwał kolegom do podpisywania. Hala zaprojektowana została tak nieprofesjonalnie, że groźba katastrofy wisiała od początku przedsięwzięcia. Dwa dni po zawaleniu się hali Jacek J. pojął bezmiar swoich zaniedbań i ich strasznych skutków. Próbował odebrać sobie życie.
• Grzegorz S., rzeczoznawca budowlany – dwa lata więzienia za nieumyślne sprowadzenie katastrofy. Już cztery lata przed nią dach hali mocno się ugiął pod ciężarem śniegu. Rzeczoznawca nie zbadał całej konstrukcji. Skupił się tylko na jednym słupie – i tylko on został wzmocniony.
• Ryszard Z., członek zarządu MTK – dwa lata więzienia. Posiadał wiedzę o złym stanie konstrukcji i konieczności odśnieżania dachu, mógł więc przewidzieć następstwa zaniedbań.
• Bruce R., członek zarządu – jak wyżej.
• Adam H., dyrektor techniczny MTK – półtora roku więzienia. Zarządzał obiektem na co dzień i miał wiedzę o jego stanie faktycznym. Był uprawniony do zamknięcia hali i odwołania wystawy. Mógł to uczynić po konsultacji z zarządem, ale tego nie zrobił. Może chodziło o oczywiste w takiej sytuacji straty finansowe? W tle pobrzękiwał ten domysł.
• Maria K., inspektor budowlany w Chorzowie – MTK leżały na terenie tego miasta – dwa lata więzienia. Przed katastrofą hala wielokrotnie ulegała awariom, o czym inspektor wiedziała, ale nie reagowała i nie podjęła żadnych kroków zapobiegawczych.
Uniewinnione zostały trzy osoby z firmy budowlanej stawiającej halę.
Czytaj też: Hodowcy nie wrócili już do MTK
Ze strachem zadzierają głowy
Można powiedzieć, że w procesach karnych skazana została polska straszliwa i brzemienna w tragiczne skutki bylejakość. Jakoś to będzie. Stąd zmniejszona ilość wsporników w projekcie wykonawczym w stosunku do projektu budowlanego. Stąd nieodpowiednia klasa stali na pokryciu dachu, a do tego brak ich zespawania. Większość elementów nośnych została źle zaprojektowana, co pod obciążeniem zwałów śniegu spowodowało przekroczenie nośności. Część połączeń urągała nie tylko sztuce konstrukcyjnej, ale i zdrowemu rozsądkowi. Łączenia na jedną śrubę, a nie kilka – do tego niedokręconą!
I można tak ciągnąć. Katastrofa mogła nastąpić w każdej chwili. Obciążenie dachu śniegiem i lodem było bezpośrednią przyczyną zawalenia się lichej, żeby nie powiedzieć: amatorskiej konstrukcji. To musiało się kiedyś stać. Stało się tego dnia.
Po wyrokach karnych do sądów cywilnych wpłynęło około stu pozwów o odszkodowania, zadośćuczynienia i orzeczenia rent. Sądy przychylały się do roszczeń, choć orzekały sporo niższe kwoty, niż domagali się poszkodowani: od kilku do kilkuset tysięcy złotych.
Początkowo adresatem roszczeń były tylko MTK. Kiedy okazało się, że spółka jest finansowo goła, pozywać zaczęto Skarb Państwa. On to był bowiem samoistnym posiadaczem terenu, na którym stała nieszczęsna hala, a MTK tylko dzierżawcą. W pozwach podkreślano też zaniedbania władzy publicznej i jej instytucji, choćby nadzoru budowlanego, co przyczyniło się do tragedii. Skarb Państwa, jak to zwykle bywa, kombinował jak koń pod górę, żeby zdjąć z siebie finansowy ciężar.
Około 90 bliskich ofiar katastrofy skierowało wobec państwa pozew zbiorowy. W styczniu 2019 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie prawomocnie uznał – oddalając odwołanie Prokuratorii Generalnej – że państwo odpowiada za tę katastrofę. W listopadzie tegoż roku doszło do ugody pomiędzy stronami. W jej wyniku 80 poszkodowanym wypłacono ponad 15 mln zł. Zgodnie z porozumieniem ustalono następujące zasady podziału pieniędzy: w pierwszej grupie znaleźli się małżonkowie, rodzice i dzieci ofiar. Otrzymali po 125 tys. zł zadośćuczynienia i po 75 tys. zł odszkodowania. Druga grupa objęła rodzeństwo zmarłych – im wypłacano po 25 tys. zł za każde roszczenie.
Można więc uznać, że po 15 latach od katastrofy zamknięta została karna i cywilna strona niewyobrażalnej tragedii. Pewnie niesatysfakcjonująca, ale nic się już nie da zrobić. U nas mówi się, że już „po ptokach”. Wiem, że sporo poszkodowanych, a nawet tych w miarę zdrowych, którym udało się wyczołgać spod gruzów, żyje w traumie. Wymaga opieki psychologów i psychiatrów. Wiem, że kilkunastu hodowców gołębi pocztowych z tamtych lat porzuciło swoje pasje. Wielu przestało odwiedzać kolejne doroczne targi, gdziekolwiek się odbywają, bo przecież nie można cały czas ze strachem zadzierać głowy...
I taki jest właśnie stan spraw w rocznicę tragedii.
Czytaj też: Siły natury kontra człowiek