Czytelnik najnowszej biografii Johna Fitzgeralda Kennedy’ego autorstwa Frederika Logevalla („JFK: Coming of Age in the American Century”) nie może nie zauważyć licznych podobieństw między słynnym JFK a obecnym prezydentem Donaldem Trumpem. Najbardziej oczywiste są analogie rodzinne oraz osobiste.
Czytaj też: Jak JFK wypłynął w polityce
Imigranckie korzenie i starsi bracia
Zarówno JFK, jak i Trump wywodzą się z rodzin o imigranckich korzeniach (ród Kennedych pochodzi z Irlandii, Trumpowie z Niemiec); obaj wiele zawdzięczali swoim ojcom: Fred Trump oraz Joseph Kennedy Sr. uosabiali wzorzec self-made mana i umożliwili wielkie kariery swoim dzieciom, dorabiając się bajecznych fortun. Trump senior był jednym z największych deweloperów w Nowym Jorku; Kennedy senior inwestował na giełdzie, a prawdziwy majątek zbił tuż przed finansowym krachem w 1929 r., kiedy spieniężył większość swoich akcji.
Zarówno JFK, jak i Trump mieli starszych braci, w których ojcowie pokładali nadzieje polityczne. Przedwczesna śmierć (Fred Trump Jr. był uzależniony od alkoholu, a Joseph Kennedy Jr. zginął jako pilot podczas II wojny światowej) spowodowała, że John Fitzgerald i Donald zajęli ich miejsce. Charakter obu prezydentów kształtował się w cieniu despotycznych ojców, ale gdy Trump pragnął naśladować Freda we wszystkim, to Kennedy (przynajmniej na niwie politycznej) chciał się od niego odróżnić. Cechą, która bez wątpienia łączy 35. i 45. prezydenta USA, jest również przedmiotowy stosunek do kobiet. Obaj mieli liczne romanse.
Czytaj też: Infekcja Trumpa to sprawa wagi państwowej
JFK osusza bagno w Waszyngtonie
Rodzinne analogie to jednak nie wszystko. Jeff Greenfield, długoletni dziennikarz stacji CBS, w artykule opublikowanym na portalu „Politico” zadał niedawno prowokacyjne pytanie: „Czy kiedykolwiek wcześniej mieliśmy prezydenta, który w równym co Trump stopniu gardził radą doświadczonych członków rządu? Czy mieliśmy przywódcę tak bardzo sceptycznego w stosunku do ocen rutynowanych dyplomatów i wojskowych, który za nic ma rady wywiadowczego establishmentu, a w sprawach wagi państwowej woli polegać na swojej rodzinie?”. „Owszem, mieliśmy – odpowiedział sobie Greenfield. – Nazywał się John Fitzgerald Kennedy”.
Prezydentura Kennedy’ego rzeczywiście była „nowym początkiem”. JFK zjawił się w Białym Domu w styczniu 1961 r. z silnym postanowieniem uniezależnienia się od wpływów starych hierarchii oraz doradców pamiętających początki zimnej wojny. Powodowało to liczne konflikty z establishmentem wojskowym m.in. podczas słynnego kryzysu rakietowego w 1962 r., kiedy generałowie oraz zatrudnieni jeszcze przez Eisenhowera urzędnicy naciskali na JFK, by zbombardował radzieckie instalacje na Kubie. Kennedy – wbrew wszystkim – zdecydował inaczej i prawdopodobnie uchronił świat przed wojną nuklearną.
Bardziej elastyczne podejście do Związku Radzieckiego prowokowało oskarżenia o kompletną nieznajomość realiów międzynarodowych, a nawet (szczególnie wśród skrajnych republikanów) o sprzyjanie komunistom. Za sprawą Kennedy’ego doszło także do faktycznej wymiany decydujących o sprawach kraju elit. Jego rząd składał się w dużej mierze z ludzi nowych, młodych, należących do innego pokolenia niż doradcy i ministrowie ustępującego prezydenta Eisenhowera.
Kolejną kontrowersją, za sprawą której Kennedy znalazł się w ogniu krytyki, było nominowanie Roberta, młodszego brata, na urząd prokuratora generalnego. Robert automatycznie stał się również najbliższym doradcą prezydenta, a fakt, że cieszył się nieograniczonym dostępem do Gabinetu Owalnego, wywołał obawę o uwikłanie najwyższego urzędu w państwie w nieprzejrzyste układy rodzinne.
Czytaj też: Spiskowe teorie zamachu na JFK
Wybór kandydatów jak konkurs popularności
Historycy i obserwatorzy amerykańskiej sceny politycznej wskazują również, że JFK w pewien sposób utorował Trumpowi drogę do prezydentury, zmieniając wyścig o partyjną nominację w konkurs popularności. Od połowy XIX w. decyzja o tym, kto otrzyma nominację obu wiodących partii na urząd prezydenta, zapadała podczas ogólnokrajowych konwencji: kontrolę nad delegatami de facto sprawowały partyjne elity (gubernatorzy, senatorowie i kongresmeni).
W 1960 r. Kennedy postawił ów porządek na głowie. Zamiast ubiegać się o poparcie starszyzny Partii Demokratycznej – która postrzegała go jako zbyt młodego, zbyt katolickiego, zarozumiałego playboya – JFK konsekwentnie budował swoją markę wśród wyborców demokratów. Na długo przed rozpoczęciem wyścigu o partyjną nominację opublikował bestsellerową książkę „Profiles in Courage”, podczas ogólnokrajowego tournée wygłosił dziesiątki wykładów, a poza tym często gościł na okładkach kolorowych magazynów i w telewizji.
Wszystko to sprawiło, że cieszył się statusem celebryty i rozpoznawalnością nieosiągalną dla kontrkandydatów. Zdobyta w ten sposób popularność przyczyniła się do serii nieoczekiwanych triumfów w partyjnych prawyborach, co stało się taranem, za pomocą którego Kennedy przełamał opór starszyzny demokratów i sięgnął po nominację podczas ogólnokrajowej konwencji w lipcu 1960 r.
Tamten sukces na zawsze zmienił amerykańską politykę, otwierając drzwi do Białego Domu obdarzonym charyzmą i osobowością partyjnym outsiderom, jak Bill Clinton w 1992 r. czy Barack Obama w 2008 r. Dziś decydującą rolę w wyścigu o nominację odgrywają stanowe prawybory oraz liczba zwycięstw podczas tzw. primaries. Dzięki temu system wyborczy w USA niewątpliwie się zdemokratyzował i zyskał na przejrzystości (nie wystarczy już być mistrzem zakulisowych gierek podczas konwencji bądź trzymać w garści lokalne elity partyjne, dysponujące głosem podczas stanowych konwencji). Równocześnie jednak bardziej sprzyjał rozpoznawalnym kandydatom, którzy popularność zbudowali poza partią, jak Trump w 2016 r.
Woodward ujawnia: Trump celowo lekceważył pandemię
Siła symbolu
Wszelkie podobieństwa między Trumpem a Kennedym nie mogą oczywiście przesłonić fundamentalnych różnic między nimi. Kilkunastoletnie doświadczenie JFK w Senacie i Izbie Reprezentantów, zanim został prezydentem, jego połączona ze znajomością historii elokwencja, karta bohatera wojennego, a także nieodparty urok i styl – to tylko kilka z wielu rzeczy, które odróżniają obu prezydentów. Ostatecznie Kennedy – bez względu na swoje realne osiągnięcia – stał się symbolem amerykańskiego wigoru oraz całych lat 60. z ich wiarą w postęp, lepsze jutro oraz zakorzenionym w moralności przekonaniem, że takie wartości jak wolność i demokracja są czynnikiem dobra w świecie i warto ich bronić.
Trump bez wątpienia także zapisze się w dziejach. Zanim jednak swój wyrok wyda historia, przekonanie obecnego prezydenta, że jest jednym z największych amerykańskich przywódców (jeśli nie po prostu największym), zostanie poddane pod osąd wyborców.
Czytaj też: Dlaczego Trump jest, jaki jest