Budził strach
Wacław Kostek-Biernacki. Człowiek Piłsudskiego do zadań specjalnych
ANDRZEJ BRZEZIECKI: – Wacław Kostek-Biernacki, komendant obozu w Brześciu, w którym znaleźli się liderzy opozycji we wrześniu 1930 r., uosabia przemoc polityczną II RP – czy słusznie?
PIOTR CICHORACKI: – Słusznie kojarzy się z Brześciem, ponieważ wówczas stał się osobą powszechnie znaną. Trafił tam nieprzypadkowo: już wcześniej Józef Piłsudski wykorzystywał go do zadań, w których trzeba się było wykazać zdecydowaniem i bezwzględnością. U progu epopei legionowej, w sierpniu 1914 r., stanął na czele żandarmerii oddziałów strzeleckich i wykonywał egzekucje osób uznanych za konfidentów Ochrany. To wstrząsnęło strzelcami. Ludzie, którzy wyruszyli z Krakowa w sierpniu, w dużej mierze mieli idealistyczne wyobrażenie zbrojnych zmagań o niepodległość. Pochodzili często z Galicji, nie mieli za sobą walk – nierzadko brutalnych – z czasu rewolucji 1905 r. Gdy zobaczyli szubienice, byli w szoku – dla nich Kostek-Biernacki miał krew na rękach.
Po epizodzie brzeskim wysłano go w 1931 r. jako wojewodę na Nowogrodczyznę, a w 1932 r. na Polesie. Oba województwa były biedne, a panował Wielki Kryzys i groziły wystąpienia chłopskie, także zbrojne. Potrzeba było zdecydowania i bezwzględności. Szczyt kariery Biernackiego nastąpił w 1939 r., gdy został powołany na stanowisko komisarza cywilnego przy Naczelnym Wodzu – myślę, że powierzono mu tę funkcję w przekonaniu, że za wszelką cenę utrzyma porządek na zapleczu frontu.
Przemoc fizyczna w Brześciu była. Pytanie jednak, czy stał za nią Kostek-Biernacki? A jeśli nie, to czy jako komendant mógł o niej nie wiedzieć?
Do końca życia nie traktował epizodu brzeskiego jako obciążenia. Nawet w komunistycznym więzieniu, w którym znalazł się w 1945 r.