Nie tak miało być. Dlaczego Szczecin nie poczekał na Gdańsk?
Sierpień ′80. Dlaczego Szczecin nie poczekał na Gdańsk?
W stolicy Pomorza Zachodniego protesty gorącego lata 1980 r. rozpoczęły się, kiedy w Gdańsku działał już Międzyzakładowy Komitet Strajkowy pod przewodnictwem Lecha Wałęsy. Zanim to nastąpiło, szczecinianie wyraźnie oglądali się na Trójmiasto. Strajki ogłoszone 18 sierpnia w Stoczni Remontowej „Parnica” i w Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego w Szczecinie miały charakter solidarnościowy.
Powołany następnego dnia MKS na czele z Marianem Jurczykiem na pierwszym miejscu listy postulatów postawił żądanie „umożliwienia połączenia telefonicznego z Komitetem Strajkowym Stoczni Gdańskiej”. „Solidaryzujemy się ze stoczniowcami Gdańska i Gdyni”, „Popieramy Gdańsk, Gdynię i zakłady Trójmiasta” – głosiły wymalowane farbą transparenty, powywieszane naprędce na ogrodzeniu Stoczni Szczecińskiej.
Czytaj też: Dziedzictwo Sierpnia w społecznej zamrażarce
„Myśmy ich unikali”
Z kolei władze, zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie wiązało się dla nich ze wsparciem Szczecina dla strajków w Trójmieście, za cel postawiły sobie antagonizację tych ośrodków. Miało temu służyć stworzenie obrazu nieodpowiedzialnego, zabarwionego politycznie i sterowanego z zewnątrz strajku w Gdańsku oraz odpowiedzialnego, czysto robotniczego protestu w Szczecinie. Wykorzystywano do tego fakt, że o ile w gdańskim MKS kluczową rolę odgrywały osoby związane wcześniej z Wolnymi Związkami Zawodowymi Wybrzeża, o tyle kierownictwo strajku w Szczecinie wyraźnie odcinało się od wpływów opozycyjnych.
„Myśmy ich [działaczy opozycji demokratycznej] unikali wtedy – relacjonowała dziennikarzom Małgorzacie Szejnert i Tomaszowi Zalewskiemu członkini kierownictwa MKS w Szczecinie Maria Chmielewska. – W czasie strajku załatwialiśmy nasze własne sprawy i nie chcieliśmy, żeby nas w coś wplątali. Myśmy ich szanowali, uważaliśmy, że są w porządku, ale najlepiej by było, żeby się oni teraz nie wtrącali”.
Czytaj też: Euforia i strach. O Sierpniu ′80 z Barbarą Labudą
Barcikowski zniechęca do gdańszczan
Zadanie zniechęcenia szczecinian do gdańszczan przyjął na siebie członek najwyższego kierownictwa partyjnego i wicepremier Kazimierz Barcikowski, który 21 sierpnia jako szef specjalnej komisji rządowej rozpoczął pertraktacje ze szczecińskim MKS. Nazajutrz, podczas drugiej tury rozmów, wicepremier najwyraźniej „przeholował”. Stwierdził mianowicie, że „napięcia tam [w Trójmieście] urosły do poziomu, którego wszyscy powinniśmy chcieć uniknąć. Ponieważ – tłumaczył dalej – niektóre z [tamtejszych] zakładów […] zostały infiltrowane przez różnego rodzaju skoczków politycznych, bynajmniej nie ze Stoczni, nie z Gdańska, ale z całego kraju, tych, którzy już od dłuższego czasu szukali pola do popisu i do realizacji swych celów politycznych”. W tym miejscu wydarzenia przybrały obrót bardzo niemiły Barcikowskiemu.
„Powinniśmy się porozumieć i wpływamy na decyzję dodatnio Trójmiasta, pomożemy im. Chcemy znać prawdę!” – stwierdził w odpowiedzi wicepremierowi Jurczyk. Tego samego dnia nie podjęto żadnych konkretnych decyzji, ale strajkujący naciskali, więc nazajutrz ustalono, że do Gdańska uda się czteroosobowa delegacja szczecińskiego MKS. Dwóch jej członków miało pozostać tam już do końca strajków, a dwóch powrócić z dwójką delegatów gdańskich. Barcikowski nie był przygotowany na taki obrót spraw, ale ustąpił, widząc, że dalszy upór wobec stanowczości strajkujących nie ma większego sensu.
Czytaj też: Nic tak nie dzieli Polaków jak mit Solidarności
Nie było padania w ramiona
W podróż do Gdańska szczecinianie (w skład delegacji wchodzili: Stanisław Wądołowski, Wiesław Wojan, Waldemar Ban i Marek Lachowicz) udali się w sobotę 23 sierpnia po południu w towarzystwie wiceministra Jerzego Białkowskiego, który odgrywał rolę swoistego zakładnika. Pierwszy ze wspomnianych delegatów zaraz po powrocie z Trójmiasta zdał szczegółową relację z wyjazdu zgromadzonym na świetlicy w „Warskim” członkom szczecińskiego MKS.
„Właśnie skończyły się tam – relacjonował Wądołowski przybycie do gdańskiej stoczni im. Lenina – pierwsze rokowania z rządem. […] Był tam Wałęsa, Gwiazda, Bądkowski. Przyjęcie nie było entuzjastyczne, nie było padania sobie w ramiona. Oni zapytali, czy mamy upoważnienia. Oczywiście żadnych nie mieliśmy i ani nam to nie było w głowie. Chodziło o udokumentowanie, że jesteśmy tymi, za których się podajemy. Postawiłem sprawę otwarcie, że nam nie zależy na tym, czy oni nam uwierzą, czy też nie. Najwyżej zostawimy dwóch ludzi tam i chcielibyśmy, żeby dwójka od nich przyjechała do nas. Wałęsa na to zażartował: To może ja pojadę? Powiedzieliśmy, że on nie musi jechać, ponieważ i Jurczyk tutaj nie przyjechał. Ban powiedział: Nie obawiajcie się, nie jesteśmy milicjantami”.
Czytaj też: Pożegnanie z „Solidarnością”
Wolne związki zawodowe
Mimo tego nieco szorstkiego przyjęcia na spotkaniu podjęto bardzo ważne ustalenia. Uzgodniono, że strajki w żadnym z ośrodków nie zostaną przerwane do momentu uzyskania zgody władz na realizację postulatu utworzenia wolnych związków zawodowych. Nazajutrz w gdańskim „Strajkowym Biuletynie Informacyjnym Solidarność” ukazała się informacja o wizycie przedstawicieli szczecińskiego MKS.
„Lista wysuniętych [w Szczecinie] postulatów – głosiła notatka – jest bardzo podobna do listy gdańskiej. MO i SB – w przeciwieństwie do sytuacji w Gdańsku – nie zakłócają przebiegu strajku. Nie było i nie ma blokady telefonów. Stanowisko K. Barcikowskiego – wedle relacji delegatów ze Szczecina – charakteryzuje się dużo większą skłonnością do ustępstw niż stanowisko przewodniczącego komisji rządowej w Gdańsku M. Jagielskiego. Wizyta delegacji szczecińskiej jest zapewne początkiem stałej wymiany informacji pomiędzy obydwoma MKS, a mamy nadzieję, że również przerodzi się w stałą współpracę obydwu ośrodków”.
Czytaj też: Solidarność bez cudzysłowu
Młodszy i starszy brat
Współpraca takowa, aczkolwiek niezbyt intensywna (chodziło przede wszystkim o wymianę informacji, negocjacje z przedstawicielami władz w obu ośrodkach prowadzono nadal oddzielnie), faktycznie została nawiązana. Doszło do planowanej wymiany delegatów – w Gdańsku pozostał Ban, do Szczecina przyjechali Józef Przybylski i Adam Dembowski. Odblokowano telefony między oboma miastami, choć nadal zdarzały się okresowe problemy z połączeniami.
Duże wrażenie wywarł w Szczecinie przywieziony przez Wądołowskiego z Gdańska apel 64 intelektualistów wspierających strajkujących robotników. Początkowy entuzjazm w „Warskim” na wieść o utytułowanych postaciach wspierających strajki opadł jednak nieco, kiedy okazało się, że część z nich była wcześniej związana z kręgami opozycyjnymi. Akceptacja działaczy opozycji w roli sprzymierzeńców robotników była w Szczecinie barierą trudną do przekroczenia.
Wiadomości napływające z Trójmiasta stanowiły natomiast dla liderów szczecińskiego MKS impuls do pewnych zmian we własnej strategii. Po pierwsze, postanowiono otworzyć się na dziennikarzy. Wzrosła liczba akredytacji dziennikarskich w stoczni „Warskiego”, a 27 sierpnia utworzono tam nawet biuro prasowe strajku. Zainspirowani gdańską „Solidarnością” szczecinianie powołali też własny biuletyn zatytułowany „Jedność”, którego pierwszy numer ukazał się 26 sierpnia. „»Jedność« okazalsza od »Solidarności« – komentowali Szejnert i Zalewski – to punkt dla Szczecina, który patrzy w kierunku Gdańska z uczuciem młodszego brata – miłością, uznaniem i lekką zawiścią”. Jak to często w rodzeństwach bywa – starszy brat spoglądał z kolei na młodszego z pewną wyższością.
Czytaj też: Konflikt o tablice „Solidarności”
Uważali, że oni sami załatwią to lepiej
Wydanie pierwszego numeru „Jedności” zbiegło się w czasie z powrotem Bana, który przywiózł ze sobą nową, zredagowaną przez ekspertów treść postulatu pierwszego z obszernym uzasadnieniem i świeżą porcję wiadomości z Gdańska. „Spotkałem się tam – relacjonował na gorąco – z doradcami, którzy przyjechali z Warszawy. Rozmawialiśmy o tym, że Szczecin intelektualnie nie jest wspomagany. […] Odnosiłem wrażenie, że Gdańsk nie wierzy, by Szczecin był w stanie cokolwiek sam załatwić. Nie sądzili, by dorósł do tego, żeby samemu podpisać sensowne porozumienie. Ale nie martwili się o to zbytnio, bo uważali, że oni sami załatwią to lepiej. A jeśli ich porozumienie będzie lepsze, to oczywiście będzie respektowane jako ogólnopolskie. Więc nie proponowali nam żadnych ekspertów i delikatnie sugerowali, żeby się podporządkować negocjacjom, które oni prowadzą. Nawet w ten sposób, żeby najlepiej nie rozmawiać w Szczecinie w ogóle i czekać na to, co Gdańsk załatwi”.
Tymczasem Barcikowski nadal kreślił przed swoimi interlokutorami negatywny obraz sytuacji w Gdańsku. Podczas kolejnej tury negocjacji z MKS posłużył się w tym celu wywiadem, którego Wałęsa udzielił BBC. Odczytał obszerne cytaty z tej rozmowy, w której ze strony Wałęsy paść miało m.in. stwierdzenie, że „możemy i pięć lat strajkować”. Wicepremier zwrócił jednak uwagę na inny fragment, w którym gdański lider oceniał, że jeśli coś w Polsce nie działa, to zamiast naprawiać, „lepiej kupić nowe”.
Tu przedstawiciel rządu zaatakował: „Nowe ustrojowe. Proszę bardzo! […] I chcecie czy nie, to nasuwają się pytania. No, czy to jest linia antysocjalistyczna, czy nie, czy ta linia mieści się w polskiej racji stanu i czy ona tak bardzo liczy się z robotnikami, z interesami robotników, z interesami naszego kraju? […] Jeżeli chcecie znać moją odpowiedź, to moim zdaniem jest to wyraz igrania losami Polski, igrania robotniczymi losami w imię celów antysocjalistycznych”. Po dłuższej wypowiedzi Barcikowskiego ogłoszono dwugodzinną przerwę.
Czytaj też: Dlaczego Sierpień?
Porozumienie coraz bliżej
Liderzy szczecińskiego MKS udali się w tym czasie na naradę do jednej z bocznych salek przy świetlicy. „Czy Wałęsa odpowiedziałby tak niepoważnie, że i pięć lat mogą strajkować? Na pewno nie”. „Sprawa jest jasna i oczywista, chcą nas skłócić z Gdańskiem”. „Ze strony wicepremiera to jest czysta prowokacja”. „A mnie się wydaje, że on zraził ludzi na sali do Wałęsy. Ludzie to przyjęli może z niedowierzaniem, ale przyjęli. Jakoś im to w głowę wlazło”. „Divide et impera – lekcja praktyczna” – brzmiały ich komentarze po wypowiedzi wicepremiera. Po powrocie do negocjacji nikt nie skontrował jednak publicznie jego ataku na Wałęsę. Porozumienie z władzami, uwzględniające ich zgodę na powołanie niezależnych od partii i rządu związków zawodowych, było już coraz bliżej…
Do jego wypracowania walnie przyczynili się zewnętrzni doradcy, których zdecydował się w końcu przyjąć, idąc za przykładem Gdańska, szczeciński MKS, zwłaszcza ekonomista i specjalista w zakresie prawa pracy prof. Andrzej Tymowski oraz dr Janina Waluk, socjolożka, współtwórczyni polskiej szkoły mediacji. Dużą rolę odegrali także miejscowi prawnicy: Mieczysław Gruda, Mirosław Kwiatkowski, Andrzej Wybranowski, Andrzej J. Zieliński oraz (w charakterze „konsultantów”) dr Edmund Kitłowski i dr Bronisław Ziemianin.
Wraz z ekspertami prawnymi, powołanymi przez wicepremiera Barcikowskiego (prof. Adam Łopatka, prof. Zbigniew Salwa, dr Stanisław Baniak), 29 sierpnia 1980 r. podpisali oni opinię, która legła u podstaw porozumienia szczecińskiego. Jej punkt pierwszy wskazywał jednoznacznie, że „pracownicy mogą w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej tworzyć nowe związki zawodowe”. W tej sytuacji strony ustaliły, że nazajutrz w Szczecinie zostanie podpisane porozumienie, choć jego ostateczny kształt doprecyzowywano jeszcze do późnych godzin nocnych.
Czytaj też: Wędkowanie i nerwy. Codzienność największego konfliktu w PRL
Telefon do Gdańska
W tym czasie szczecinianie próbowali kontaktować się z Gdańskiem, gdzie negocjacje przeciągały się z uwagi na sprawę więźniów politycznych. Gdański MKS nie chciał ogłaszać zakończenia strajku przed ich uwolnieniem, a władze warunkowały to powrotem ludzi do pracy. Abstrahując od faktu, że w Szczecinie więźniowie polityczni nie byli przedmiotem takiego zainteresowania jak w Gdańsku (było to związane ze wspomnianym chłodnym stosunkiem do opozycji w ogóle), to sprawa kontaktu obu ośrodków w newralgicznych godzinach pozostaje niejednoznaczna.
„Sprawa – relacjonował kilka miesięcy później Marian Jurczyk – jest trochę złożona. Postulaty, jakie miał nasz MKS, zostały wszystkie uzgodnione z komisją rządową i podpisane. Nie było powodów przedłużać strajku. Natomiast trzeba było z Gdańskiem solidaryzować się. Myśmy się łączyli z Gdańskiem trzykrotnie, właściwie to doktor Kitłowski z Gdańskiem miał rozmowę. Do dzisiejszego dnia to nie jest dla mnie całkiem jasne. Ja miałem jako przewodniczący przekazaną informację z ust doktora Kitłowskiego, że możemy już zakończyć strajk. Uważam, że gdybym może ja rozmawiał, może ktoś z członków prezydium MKS, może sytuacja by wzięła inny obrót”.
Czytaj też: „Solidarność”. Czy to była rewolucja?
Podjęliśmy decyzję, że kończymy
Co prawda przywoływany prawnik po latach zaprzeczał tej wersji wydarzeń, potwierdzali ją jednak (choć z pewnymi różnicami) inni liderzy szczecińskiego strajku, m.in. Aleksander Krystosiak i Marian Juszczuk. Drugi z wymienionych w relacji złożonej w 1981 r. mówił na ten temat bodaj najbardziej szczegółowo.
„Pozostała kwestia – wspominał noc z 29 na 30 sierpnia 1980 r. – jak przekazać to [ustalenia w Szczecinie] do Gdańska. Był chłopaczek z Gdańska. Siedział przy tym telefonie i łączył się. Wyszły perturbacje z połączeniem: telefonicznie tego nie można było przekazać. Chwilę żeśmy czekali. On przekazał ten tekst i czekamy na odpowiedź. Daliśmy pół godziny na zastanowienie się. Odpowiedzi nie ma. Dalej połączyć się telefonicznie nie można, więc wtedy z którymś z prawników poszliśmy do głównego dyspozytora na teleks. Teleksem żeśmy jeszcze raz nagrali i powiedzieli, że czekamy na odpowiedź. Ale teleks to był gdzieś tam chyba dopiero dostarczany do stoczni, nie był w stoczni” – relacjonował.
Czytaj też: Fabryki solidarności
I dalej: „W każdym razie Gdańsk zadzwonił do nas i rozmawiał ten chłopaczek z Gdańska i odpowiedź była taka: zaczekajcie trochę, my będziemy mieli lepiej. Więc mówimy: panie Kitłowski, niech pan, cholera, to wytłumaczy, bo pan w końcu był twórcą. On wziął ten telefon i tłumaczy, wściekł się, z powrotem zaczyna od początku. Oni: zaczekajcie, my zrobimy to lepiej. No i w końcu nawet Kitłowski nie odłożył słuchawki, tylko połączenie zostało przerwane – bo co chwilę przerywano to połączenie – i żeśmy chwilę się zastanawiali, co robić. Eksperci nam tu wszem wobec oświadczyli, że lepszego porozumienia nie będzie i że to jest dobre, bo nam pozwala na wszystko. Podjęliśmy decyzję i zawiadomiliśmy, że przerywamy, kończymy”.
Gdańsk bez entuzjazmu
Porozumienie między strajkującymi a władzami w Szczecinie podpisano finalnie rano 30 sierpnia 1980 r., na dzień przed Gdańskiem. Szukając przyczyn takiego obrotu wydarzeń, można wskazać na różnice dzielące centra strajkowe w obu miastach i ich wzajemne relacje. Dystans między nimi tworzyła m.in. sprawa działaczy opozycji – odgrywających bardzo ważną rolę w Gdańsku, a traktowanych z dużą nieufnością przez szczecinian. Ważny był i nieco lekceważący stosunek liderów gdańskiego strajku do kolegów ze Szczecina. Słysząc, że mają nie podpisywać porozumienia, bo „Gdańsk zrobi to lepiej”, szczecinianie mieli prawo czuć się urażeni. Do tego trzeba dodać fizyczne i psychiczne zmęczenie przeciągającym się strajkowaniem i chęć „ofiarowania światu” wynegocjowanego już porozumienia.
Gdańszczanie nie powitali porozumienia szczecińskiego z entuzjazmem. Przyglądający się strajkowi w stoczni im. Lenina dziennikarze Wojciech Giełżyński i Lech Stefański (związani wówczas z „Polityką”) zanotowali: „Wiadomość, że w Szczecinie strajk skończony, przyjęta jest w Gdańsku z mieszanymi uczuciami. Z nadzieją, że i tu będzie jutro definitywny koniec”. „Prawdą jest – komentował na bieżąco Wałęsa – że Szczecin trochę się podłamał. Dokładnie sprawy nie znamy. Czekamy na delegację. Faktem jest, że załatwił te wszystkie punkty z dużymi ustępstwami”. „Nawet nie licząc Szczecina – argumentował dalej gdański lider – to i tak jesteśmy taką potęgą, […] że nie ma nam kto czym zagrozić (oklaski)”. Twierdzenia o „podłamaniu” i „dużych odstępstwach” nie oddawały dobrze rzeczywistości i wzbudzały niechęć do szczecinian wśród strajkujących jeszcze gdańszczan.
Czytaj też: Lekcja z Sierpnia
Na koniec jeden związek
Z końcem sierpnia 1980 r. relacje Szczecin–Gdańsk nie prezentowały się zatem najlepiej. Na przestrzeni kolejnych tygodni po podpisaniu w obu miastach odrębnych porozumień (a warto pamiętać także o jeszcze późniejszych porozumieniach w Jastrzębiu-Zdroju i Dąbrowie Górniczej) udało się jednak przezwyciężyć związane z tym faktem napięcia i wspólnie doprowadzić do powstania jednego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”.
Michał Siedziako jest doktorem nauk społecznych, pracownikiem OBBH IPN w Szczecinie.