Pod koniec sierpnia 1918 r. redakcja „Kurjera Warszawskiego” zwróciła się do znanego bakteriologa Stanisława Serkowskiego z prośbą o wyjaśnienie, czym właściwie jest „choroba hiszpańska”. Odpowiedź profesora Uniwersytetu Warszawskiego była taka jak ówczesny stan wiedzy – niejednoznaczna. Stanowczo obalił twierdzenie, że przyczyną epidemii były laseczniki Pfeiffera, potwierdził jednak, że z klinicznego punktu widzenia jest to grypa. Prawdziwych przyczyn mógł się jedynie domyślać, ale jego spekulacje – wynikające zapewne z kontaktów naukowych i lektury najnowszych publikacji – okazały się zaskakująco trafne. Podejrzewał, że przyczyną influenzy vel „choroby hiszpańskiej” były „zarazki ultramikroskopowe, tak zwany virus invisible”.
Naukowcy od wielu dekad odkrywali nowe bakterie, potrafili je też łapać. Służyły do tego specjalistyczne, choć proste przyrządy. Stosowany w tamtym czasie standardowo filtr Chamberlanda składał się z metalowego, szczelnie zamkniętego walca, wewnątrz którego znajdował się drugi, nieco mniejszy, wykonany z tak zwanego biskwitu, czyli nieglazurowanej porcelany. Wtłaczane do niego pod dużym ciśnieniem woda lub jakikolwiek inny płyn przesiąkały przez mikroskopijne pory ceramiki, mniejsze nawet od bakterii, które pozostawały w środku mniejszego pojemnika. Ciecz, która znalazła się na zewnątrz, pomiędzy ściankami obu walców, w teorii miała być wolna od jakichkolwiek znanych drobnoustrojów.
Tuż przed końcem XIX stulecia holenderski mikrobiolog i botanik Martinus Beijerinck, badający chorobę liści tytoniu, przepuścił przez filtr Chamberlanda sok zaatakowanych nią roślin, a następnie zaaplikował go zdrowym. Próbka, mimo że oczyszczona z bakterii, dalej zarażała. Badacz sformułował tezę, że część chorób wywoływać mogą organizmy znacznie mniejsze nie tylko od bakterii, ale i najkrótszych fal światła widzialnego – a przez to niemożliwe do dostrzeżenia nawet pod mikroskopem.