Noc spędzili w żydowskiej łaźni na placu Pod Dębem. 14 czerwca 1940 r. uformowano ich w kolumny i poprowadzono na tarnowski dworzec. Jechać miało 753 więźniów, jednak dotarło mniej. Jacek Krzyżanowski został uwolniony w ostatniej chwili dzięki staraniom rodziny. Los 24 pozostaje nieznany. Być może zawrócono ich do więzienia lub udało im się uciec w nocy po dachach przylegających do łaźni budynków.
W podróż wyruszyło 728 mężczyzn. Zapakowano ich do wagonów osobowych, po 8–10 do przedziału. Pochodzili ze wszystkich stron Polski, chociaż najwięcej było z południa: Beskidów, Podhala i Śląska. Dominowali młodzi. Takich, którzy mieli nie więcej niż 20 lat, było 225. Niepełnoletnich – ponad 40. Najmłodszy, Staszek Klimek, skończył 14 lat. Ale byli też dużo starsi. Jan Filip z Wołczatyc i Michał Krzemiński z Rozwadowa mieli po 65 lat i mogliby być dziadkami wielu chłopaków, z którymi jechali.
Większość młodych należała do grupy, którą Niemcy nazywali „turystami” lub Legionäre – legionistami. Złapano ich na granicy oraz na Słowacji i Węgrzech, gdy próbowali dostać się do armii Sikorskiego we Francji. Wśród starszych byli organizatorzy przerzutu, działacze konspiracyjnych organizacji oraz grupa aresztowanych podczas akcji AB wymierzonej w polską inteligencję. Niemieckie sądy specjalne wydały na większość z nich wyroki bezterminowej izolacji.
Dziwolągi z pałkami
Nikt nie miał jednak pojęcia, co te wyroki oznaczają. Nadchodziło lato i niektórzy byli przekonani, że jadą na roboty rolne do Niemiec. Młodzi ludzie wierzyli, że walczący w obronie Polski alianci muszą zwyciężyć. Pierwszy szok przeżyli w czasie postoju w Krakowie. Przez megafony podano wiadomość o kapitulacji Paryża.
Wieczorem dotarli do stacji kolejowej w Oświęcimiu, a stamtąd na bocznicę przy dawnych koszarach.