Mowa pałki
Rozmowa z prof. Januszem Mierzwą o tym, czy II RP była państwem opresyjnym
ANDRZEJ BRZEZIECKI: – Sanacja, która rządziła przez większość dwudziestolecia, zaczęła rządy od rozlewu krwi. Do dziś lewica przypomina, że zamach majowy kosztował życie więcej osób niż stan wojenny gen. Jaruzelskiego.
JANUSZ MIERZWA: – Zgoda, ofiar śmiertelnych było więcej, ale mamy do czynienia z innymi realiami. Inne stosowano miary. Stan wojenny był starciem państwa z obywatelami, zaś w 1926 r. mieliśmy walkę wojska, które podporządkowało się Józefowi Piłsudskiemu, z wojskiem lojalnym wobec rządu. Swoją drogą duża część ofiar tego starcia to byli zwykli gapie.
Dwudziestolecie to czas powojenny, czas brutalizacji życia publicznego, obniżenia norm moralnych w społeczeństwie i powszechnego dostępu do broni, zazwyczaj nielegalnie posiadanej.
Czy II Rzeczpospolita była państwem opresyjnym?
Byłbym skłonny tak powiedzieć. Dodałbym tylko kontekst: opresyjność wynikała z tego, że II RP stawiała sobie inne cele, niż te, które byśmy dziś przypisali państwu. W dwudziestoleciu, zwłaszcza po przewrocie majowym w 1926 r., obywatel był na drugim, może trzecim miejscu, jeśli idzie o priorytety. Na pierwszym było zachowanie całości państwa i jego niepodległości. Zapisano to zresztą w konstytucji z 1935 r.
Jednym z wyznaczników państwa jest jego monopol na przemoc.
Czy II RP go miała?
Nie, nie miała. Przyczyną był budżet państwa, a co za tym idzie niedofinansowanie Policji Państwowej. Dziś policja liczy około stu tysięcy funkcjonariuszy, a wtedy było ich trzykrotnie mniej, przy czym obszar państwa był większy, a ludności było mniej raptem o kilka milionów. Efektem było uciekanie się do pomocy wojska, którego akurat mieliśmy dużo, by odstraszać sąsiadów. Sięganie po wojsko jednak generowało ofiary, bo taka już jest natura tej formacji.