Instrukcja benedyktyńska dla lekarzy z IX w., mówiąca, jak badać chorych, nakazywała: „Gdy wejdziesz do chorego, spytaj się, czy go co boli: gdy powie, że boli, dowiedz się, czy ból jest silny i czy uporczywy. Potem weź chorego za tętno i zbadaj, czy ma febrę. Dowiedz się, czy ból przychodzi razem z dreszczami i czy chory cierpi na bezsenność, czy oddaje normalnie stolec i mocz. Obejrzyj jedno i drugie…”.
Jak widać, dawni lekarze potrafili niewiele. Jan Jakub Rousseau nie bez racji mówił, że dla zdrowia pacjentów byłoby lepiej, gdyby lekarze nie istnieli. Podobnie Stanisław Staszic, założyciel Szkoły Lekarskiej w Warszawie w 1809 r., wyrażał się ze sceptycyzmem: „Dzisiejsza nauka lekarska więcej szkodzi, niżeli towarzystwom dobrego czyni”. Jak twierdził, medycyna psuła wyroki Opatrzności, bo przez niewiedzę lekarze zabijali pacjentów, którzy powinni przeżyć siłami natury, i uleczyli tych, którzy powinni umrzeć. Jak stwierdzał, lekarz często poprzestać powinien na wskazówkach dietetycznych. Bardzo ważne w terapii jest też nastawienie pacjenta i tu przytaczał znane przysłowie „wiara uzdrawia”. „Natenczas imaginacja oddaje zmysłom ich spokojność, powraca czynnościom życia porządek, wszystko ożywia przez nadzieję. Nadzieja jest życiem człowieka. Kto mu dać może pierwszą, ten mu przywraca życie”. Tymczasem wielokrotnie w domu chorego już opłakiwano jego śmierć, zapalano świece przy łóżku, wstawiano kościelne sprzęty i wzywano księdza: „Onby jeszcze żył, te śmiertelne narzędzia skróciły mu życie”. Staszic zalecał wzywać księdza na początku choroby, aby nie straszyć chorego, że to już koniec.
W czasach nieuctwa funkcjonował też stereotyp napuszonego uczonego medyka, który choremu niewiele może pomóc, ale nadrabia to dostojną postawą i uczoną mową po łacinie.