JOANNA PODGÓRSKA: – Co łączy życiorysy abp. Henryka Hosera, Jacka Santorskiego, Józefa Oleksego i prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego?
RYSZARD STEMPLOWSKI: – To, że jak 85 proc. studentów należeli do Zrzeszenia Studentów Polskich. Pod wieloma względami była to organizacja w PRL unikatowa, społeczno-zawodowa, zajmująca się sprawami socjalnymi, życiem kulturalnym i turystycznym środowiska, kołami naukowymi, praktykami zagranicznymi. Była to organizacja masowa, mimo że przynależność do niej była całkowicie dobrowolna, organizacja demokratyczna i samorządna. Ordynacja wyborcza, która w niej obowiązywała, przypominała te, które działały w państwach demokratycznych. Sądy koleżeńskie były niezawisłe i obowiązywała kadencyjność na stanowiskach w komitetach wykonawczych, żeby się działacze nie zasiedzieli. Tak w Polsce wówczas nie działał nikt. Z tej organizacji wyszli tak różni ludzie, jak Henryk Hoser i Stanisław Ciosek.
Jak to możliwe, że w 1950 r., w epoce stalinowskiej, udało się powołać tak pluralistyczną instytucję?
Na początku nie było jasne, jaka to będzie organizacja. Wydawało się, że może coś na kształt związków zawodowych, całkowicie kontrolowanych przez partię rządzącą. Dopiero po 1956 r., w nowej sytuacji, młodzi, studiujący inteligenci dostrzegli szansę na samorządność. ZSP uczyło obywatelskiego samoorganizowania się ludzi, którzy wchodzili do inteligencji często w pierwszym pokoleniu. Popaździernikowa fala wyniosła Zrzeszenie do takiej pozycji. Zwłaszcza że upadł Związek Młodzieży Polskiej (ZMP). Potem ta funkcja samorządności rozwijała się tak dalece, że partia rządząca zaczęła postrzegać ZSP jako dysfunkcjonalne. Chcieli tam dodać więcej socjalizmu, który ja nazywam socjalizmem państwowym.