W drugiej połowie lat 20. XX w., wchodząc w powojenny okres pokojowy, światowa gospodarka przeżywała okres prosperity. W latach 1923–29 wartość produkcji przemysłowej w USA wzrosła o 23,5 proc. Państwo mogło sobie pozwolić na likwidację podatku od darowizn, a podatek od nieruchomości radykalnie zmniejszono. Symbolem dobrobytu i nowoczesności był przemysł samochodowy, zwłaszcza jego flagowy produkt: Ford model T, którego produkcja osiągnęła w 1928 r. zawrotną wielkość 248 tys. pojazdów. Powszechny optymizm pozwolił ludziom na próbę realizacji marzeń o zakupie dóbr, na które kilka lat wcześniej mogli sobie pozwolić jedynie bogacze. Podstawowe hasło wyborcze republikanów podczas kampanii prezydenckiej w 1928 r. to: „Kura w każdym garnku i samochód w każdym garażu”, co w Polsce brzmiałoby egzotycznie jeszcze przez dziesięciolecia. Rosnące stopy procentowe na kontach oszczędnościowych i perspektywa, jak się zdawało, pewnego wzbogacenia się zachęciły wielu Amerykanów do inwestowania w papiery wartościowe. Dużo ludzi z myślą o zysku zadłużało się, aby kupić akcje. Nie zwracano uwagi na ostrzeżenia ekonomistów, że zapasy rosną, a popyt zaczął się zmniejszać. Ceny akcji rosły nadal.
Czarne dni
3 października 1929 r. indeks Dow Jones osiągnął poziom nigdy dotychczas nienotowany. Dzień później wzrost się zatrzymał. Atmosfera na giełdzie była napięta. Obawiano się „przegrzania” wzrostu. Rzeczywiście, 5 października ceny akcji zaczęły spadać. Gwałtownie zaczęto je sprzedawać, obawiając się, że trend się odwróci i odtąd będą one tylko coraz tańsze. Z dnia na dzień coraz więcej akcji trafiało na sprzedaż. Ich cena była z dnia na dzień niższa. W czwartek 24 października złożono na giełdzie w Nowym Jorku 12 mln zleceń sprzedaży akcji. W ciągu 30 minut dokonano sprzedaży około 1,6 mln akcji, a potem giełda stanęła.