Opowieść o pierwszej krucjacie rozpoczyna się zwykle od mowy wygłoszonej przez papieża Urbana II na synodzie w Clermont pod koniec listopada 1095 r. Mowa ta – arcydzieło retoryki – wzruszyła słuchaczy do łez. Papież przedstawił cierpienia chrześcijan żyjących na Wschodzie pod panowaniem muzułmanów oraz fatalną sytuację Konstantynopola, chwiejącego się pod ciosami Turków seldżuckich. Wszystko to było prawdą, ale przyczyny, dla których Urban II wezwał do zbrojnej wyprawy, okazały się bardziej złożone.
Choć schizma pomiędzy Kościołem zachodnim i wschodnim trwała już 40 lat, Rzym wciąż miał nadzieję na zjednoczenie chrześcijan. Minimalny choćby postęp w tej sprawie wzmocniłby pozycję Urbana II wobec antypapieża Klemensa III i pozwolił na dalsze niezbędne reformy Kościoła. Z kolei cesarz Bizancjum Aleksy I Komnen, wybitny wódz i dyplomata, zwrócił się do papieża o pomoc, myśląc nie tylko o tureckim zagrożeniu, ale też o obronie zachodnich granic cesarstwa i zgnieceniu wewnętrznej opozycji. Na marginesie warto dodać, że narracja o całkowitej utracie bizantyjskich prowincji w Azji Mniejszej na rzecz Wielkich Seldżuków po fatalnej w skutkach bitwie pod Manzikertem (1071) jest zbytnio uproszczona. Aleksy I, nie mając sił do wojny z Turkami, posłużył się znakomitą bizantyjską dyplomacją. Znalazł sojusznika w tureckim księciu Sulejmanie, walczącym skutecznie nie tylko przeciw swoim pobratymcom, ale też zbuntowanym bizantyjskim urzędnikom. Po śmierci Sulejmana Aleksy nawiązał współpracę z sułtanem Bagdadu Malikszachem – korzystny dla obu stron traktat miał zapewnić spokój na granicy.
Sytuacja zmieniła się diametralnie po śmierci Malikszacha (1092). Nie czując nad sobą jego ciężkiej ręki, lokalni emirowie rzucili się na miasta i ziemie wciąż znajdujące się pod kontrolą Bizancjum; co gorsza, kolejny sułtan nie zamierzał kontynuować przyjaznej wobec cesarstwa polityki.