„Policja! Zajmujemy lokal!” – chwilę po tych słowach do gejowskiego klubu Stonewall Inn w Nowym Jorku wkroczyło sześciu mężczyzn w mundurach. Była noc z 27 na 28 czerwca 1969 r. W klubie – pośród pomalowanego na czarno i oświetlonego jarzeniówkami wnętrza, którego centrum stanowiła sala taneczna oraz pokoik dla drag queens – kłębili się geje wszelkich kolorów skóry. Do Stonewall ciągnęli przedstawiciele świata kultury, m.in. pisarz Truman Capote czy słynny baletmistrz Rudolf Nuriejew, ale również urzędnicy, bankierzy i wszyscy, którzy chcieli uciec od sztywnego obyczajowego gorsetu lat 60. Klub otaczała niepowtarzalna aura. „Melanż ryzyka i łatwej przyjemności, czarnoskórych diw spętanych koralami i udźwięcznionych bransoletami oraz przygaszonych, zerkających wokół z niepokojem i podnieceniem białych »mężulów« (…), by zaspokoić bardziej egzotyczne skłonności; wszystko to elektryzowało już od progu” – opisywał tamto miejsce Paweł Soszyński w tekście opublikowanym w cyklu „Kultura na rauszu”.
Gay power!
Policyjny nalot na Stonewall miał być interwencją, jakich wiele. W ówczesnych Stanach Zjednoczonych naloty na kluby homoseksualistów były na porządku dziennym. Policjanci zwykle spisywali wszystkich klientów i aresztowali kilku najbardziej rzucających się w oczy homoseksualistów – zazwyczaj ubranych jak kobiety mężczyzn ras innych niż biała. Nie przebierali przy tym w środkach, bo geje byli łatwym celem i nikt nie stawał w ich obronie. Tej nocy w Stonewall wydarzyło się jednak coś dziwnego. Do dziś nie wiadomo, kto pierwszy dał sygnał do walki, ale kiedy w stronę policji poleciała pierwsza butelka, nastrój się odmienił. Ktoś rzucił hasło, które przeszło do historii: „Gay power!