Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Powrót banity

Jak Sołżenicyn wracał do domu

Aleksander Sołżenicyn witany na stacji kolejowej w Chabarowsku, 5 czerwca 1994 r. Aleksander Sołżenicyn witany na stacji kolejowej w Chabarowsku, 5 czerwca 1994 r. Laski Diffusion / EAST NEWS
Przed ćwierć wiekiem wylądował w Magadanie Aleksander Sołżenicyn. Autor „Archipelagu GUŁag” po 20 latach wygnania chciał wskazać Rosji drogę, po której wtedy iść nie chciała.
„Żegnaliśmy jak grzesznika, witamy jak świętego” – pisała „Komsomolska Prawda”, gdy lecąc z Alaski do Władywostoku, 27 maja 1994 r. Sołżenicyn wylądował najpierw w Magadanie.Mikhail Evstafiev/Wikipedia „Żegnaliśmy jak grzesznika, witamy jak świętego” – pisała „Komsomolska Prawda”, gdy lecąc z Alaski do Władywostoku, 27 maja 1994 r. Sołżenicyn wylądował najpierw w Magadanie.

Jest wieczór, 21 lipca 1994 r. Na moskiewskim Dworcu Jarosławskim mimo rzęsistego deszczu tłoczy się wielotysięczny tłum. Cierpliwie czekamy, kiedy wjedzie pociąg z dwoma wagonami specjalnymi. Przez osiem tygodni na trasie z Władywostoku do stolicy były one na przemian odczepiane i doczepiane do różnych składów, żeby Aleksander Isajewicz Sołżenicyn, okrzyknięty przez media „prorokiem”, a nawet „zbawcą”, mógł – na całym szlaku Kolei Transsyberyjskiej – zatrzymywać się i spotykać się z Rosjanami. Bo chciał wysłuchać ich opinii o „nowej, demokratycznej Rosji”, rodzącej się po upadku komunizmu. Wraz z nim podróżowała rodzina, współpracownicy, ogromne archiwum, wielki księgozbiór i ekipa BBC rejestrująca niemal każdy jego krok.

Wreszcie wyczekiwany pociąg zatrzymuje się, a pisarz przy pomocy milicjantów przepycha się na podwyższenie. Krótkimi, urywanymi zdaniami oznajmia zgromadzonym, że naród rosyjski nie jest panem swego losu. I dlatego w Rosji nie ma demokracji. Że za wyjście z komunizmu Rosja zapłaciła ogromną cenę i znalazła się w ciężkiej biedzie, bo państwo nie wypełnia zobowiązań wobec obywateli. Wrócił z wygnania nie po to, żeby uprawiać politykę, ale by doradzać, jak ma się rozwijać Rosja w nowych warunkach.

W przemoczonych ubraniach, niektórzy ze łzami w oczach, słuchamy tych słów. Wielu klaszcze i skanduje jego nazwisko. Z daleka, nad głowami tych, co nie klaszczą, widać kilka transparentów z napisami: „Zdrajca!”, „Agent CIA!”, „Sprzedawczyk!”. Wymachuje nimi grupa starszych ludzi. Ale tego telewizja nie pokazuje, bo Aleksander Isajewicz, były więzień polityczny, noblista, wielki myśliciel wygnany przez poprzedni reżim, nareszcie wrócił do ojczyzny.

Dwie dekady na obczyźnie

Przygotowania do powrotu podjął, jak zapowiedział już w 1974 r.

Polityka 21.2019 (3211) z dnia 21.05.2019; Historia; s. 66
Oryginalny tytuł tekstu: "Powrót banity"
Reklama