„Porwaliśmy się z motyką na słońce – napisał Adam Michnik we wstępniaku na trzydziestolecie „Gazety Wyborczej”. – Umieliśmy robić odbijane na powielaczu podziemne gazetki, ale nigdy nie robiliśmy prawdziwej, wielkonakładowej gazety”.
To prawda, ale nie cała. Julek Rawicz i ja mieliśmy za sobą lata pracy w wielkonakładowych dziennikach. Mieliśmy też zaliczone parę lat w podziemnych gazetkach. Mogę więc powiedzieć, że taka gazetka ma się do dziennika jak rower do autokaru. Ale już parę miesięcy po starcie, podczas triumfalnej podróży Lecha Wałęsy po USA, zostałem poproszony do Białego Domu na rozmowę z prezydentem Bushem, w grupie przedstawicieli 12 wielkich światowych gazet.
Nie prowadziłem dziennika. Po 30 latach piszę z pamięci (która nie jest moją najlepszą stroną). Nie konfrontuję tego ze źródłami i nie jest to solidne opracowanie, tylko wybiórcze wspomnienia. Od razu przepraszam za luki w relacji, nieumyślne przekłamania i tych, którzy mogą się poczuć przeze mnie – też nieumyślnie – urażeni.
Nie brałem udziału w obradach Okrągłego Stołu. Na krótko przed nimi pojechałem prywatnie do Moskwy, gdzie zobaczyłem, na najważniejszym kanale TV, generała Jaruzelskiego. Zapewniał, że socjalizmowi w Polsce nic nie zagraża, partia jest inicjatorem obrad, wszystko ma pod kontrolą i tak dalej. Rozumiałem jednakże, że jeśli strony zgodziły się na rozmowy, to rezultatem ma być legalizacja Solidarności. A zatem, wnioskowałem, czeka mnie znów robota w odrodzonym „Tygodniku Solidarność”, z naczelnym Tadeuszem Mazowieckim.
Prehistoria
Kiedy zdecydowano o wyborach i o tym, że „S” w związku z nimi będzie wydawać swoją gazetę, Jan Dworak, z którym pracowałem w „Tygodniku Solidarność” i miałem kontakt w prasie podziemnej, poprosił mnie o przyjście do Pałacu Namiestnikowskiego na rozmowy o tej gazecie.